29.09.2012

Szesnaście



***
Po wielu bitwach w myślach i braku sensownych odpowiedzi na mnóstwo pytań Del wróciła do szkoły. W oswojeniu się z wewnętrzną tragedią, a także z powrotem do normalnego myślenia pomogła jej Kirsten, zamartwiająca się na tyle, by odwiedzić ją w jedynym szpitalu w Shadow Town wraz z Dominiciem. Chłopak zamartwiał się, czy wszystko w porządku z głową koleżanki, ale i ona zaczęła się martwić o niego. Miał rozciętą wargę i, tak samo jak ona, zszyty łuk brwiowy, a także duży, fioletowy siniak pod okiem. Nie tylko tam „zdobiły” one jego ciało, ale nie było tego widać pod niebieską, obszerną bluzą z kapturem i długimi jeansami, gdzieniegdzie poprzecieranymi. Okazało się, że pobił się z Patrickiem Monate; bodźcem do wszczęcia porządnej awantury było paskudne zachowanie drugiego z nich względem pewnej dziewczyny. Nie od niedawna wiadomo, że ten nastolatek to największy obrzydliwiec w całej szkole, która z reguły tuszowała jego występki. Kiedyś krążyły pogłoski, że cicha myszka z klasy pierwszej została przez niego zgwałcona, ale te plotki nie znikły tak szybko, jak się pojawiły, głównie przez to, że na starym i jedynym cmentarzu, krótko po tej aferze, pojawił się nowy nagrobek z napisem „Mia Sletter”. Popełniła samobójstwo po tym, gdy już mniej więcej doszła do siebie. Zabiła się… na ulicy Cieni. Mimo tego, że Patrick nie poniósł żadnych konsekwencji, zwłaszcza żeńska część liceum nie potrafiła o tym zapomnieć.
Kirsten bardziej zamartwiała się stanem psychicznym koleżanki; wiedziała, że fizycznie nie będzie dolegać jej nic aż tak poważnego, w końcu dolegliwości powstałe pod postacią tygrysa w ciele ludzkim leczyły się szybko. Dziewczyna nie miała jednak pojęcia, że panna Calbon doznała poszczególnych obrażeń, kiedy nie była po przemianie.
Mimo tego blondynka świetnie wyczuła stan przyjaciółki i pomogła jej się podnieść z psychicznego dołka. Nie miała pojęcia, że zrobiła właśnie coś, co było najlepszą rzeczą dla Delilah; gdyby nie słowa Kerr, prawdopodobnie sama zaczęłaby zadawać sobie ból, albo pewnego dnia skoczyłaby z jakiegoś wysokiego budynku w Shadow Town, gdyż jej racjonalne myślenie zostało zburzone i Zło miało pełen dostęp do manipulacji Delilah, który, na szczęście, w końcu zamknęła Kirsten.
Patrick po bójce nie pojawił się w szkole. Minęło kilka dni, aż wreszcie jeden z uczniów z klasy, w której uczyli się zarówno Monate, jak i Poll, został oddelegowany do domu chłopaka. Szara 17/6 powtarzał Lucas Sletter, brat nieżyjącej już pierwszoklasistki. Z jednej strony wściekał się, że akurat jemu powierzono zadanie sprawdzenia, co dzieje się z Patrickiem, a z drugiej miał okazję do oderwania się od znaczących spojrzeń rzucanych w jego stronę i szeptów, w których rozróżniał imię Mii. Idąc tak ulicą, ubrany na czarno, wbijając smutny wzrok w ziemię, doszedł do budynku, w którym miał znajdować się jego kolega z klasy, a zarazem... ktoś mający wiele wspólnego z jego zmarłą siostrą.
Zapukał delikatnie do drzwi; nikt mu nie odpowiedział. Nacisnął więc lekko klamkę, a drzwi ustąpiły. Wszedł do przedpokoju, spojrzał w lewą stronę i zobaczył lustro, a na nim coś niezwykłego. Czerwony napis, stworzony za pomocą farby... a może krwi.
Jedyne, co upewniło blondyna w tym, że to nie czerwony barwnik, była treść owego napisu.
„KIMKOLWIEK JESTEŚ, CZYTAJĄC SŁOWA ME, MOŻESZ BYĆ PEWIEN – ZGINIESZ WE MGLE.”
Litery nie były duże. Chłopak zamarł i czując, że jest w niebezpieczeństwie i powinien wezwać odpowiednie władze, wszedł do pomieszczenia, które znajdowało się tuż za przedpokojem. Instynktownie cofnął się o krok, widząc coś, co śniło mu się później w najgorszych koszmarach. Patrick Monate, leżący cały we krwi, która wypłynęła mu z tętnicy szyjnej; ciało leżało w dość nietypowej pozycji, z ust również wyciekała krew, a Lucas, który zastygł w bezruchu, zauważył również ranę kłutą na klatce piersiowej.
Z przerażeniem zadzwonił po policję, która przyjechała niemal natychmiast.
***
-     Czyli pan, panie Poll, pobił się ostatnio z denatem.
-     Tak, biłem się, ale nie z denatem, tylko z Patrickiem. Wtedy jeszcze żył i jakoś w sumie nic mu nie było, bo bardziej on bił mnie, a nie ja jego – odpowiedział z przekąsem Dominic. Szybko zdołał się połapać, że mundurowy wyjątkowo go nie lubi i jakoś nie zamierza zmienić zdania na jego temat.
-     Skoro to on bił ciebie, to dlaczego nie zgłosiłeś tego na policję?
-     Proszę pana, czy pan, mając siedemnaście lat, po wdaniu się w bójkę z kolegą ze szkoły, biegł od razu na skargę? – zapytał ze złością.
-     Nie, nie biegłem, ale dzisiejsza młodzież jest taka… - policjant nie dokończył zdania, nie chcąc, by dzieciak pomyślał, że jest niekulturalny.
-   Głupia? Co to, to nie. Poza tym chyba pan nie twierdzi, że to ja, z powodu jakiejś idiotycznej przepychanki, miałbym zabić tego chłopaka?
-    Ja nic nie twierdzę – odparł tonem, po którym można było wnioskować, że wręcz przeciwnie, uważa, że Dominic jest agresywnym, psychopatycznym mordercą, który chętnie pisze na lustrach jakieś rymowane groźby. Nastolatek wzdrygnął się na tę myśl i zrobiło mu się niedobrze.
-     To niech mnie pan wypuści.
-     Nie mogę, ponieważ… - wywód ten przerwał mu komendant, który poprosił o wyjście młodego policjanta.
Dominic został sam i bił się z myślami. Co się z nim stanie, jeśli stwierdzą czas zgonu w przedziale godzin, w których siedział w domu sam, podczas gdy ojciec znajdował się w pracy?
Pan Black wszedł z powrotem do pomieszczenia i zapytał groźnym tonem:
-     Co robiłeś wczoraj, czyli w niedzielę, około godziny szesnastej-szesnastej trzydzieści?
-      Spotkałem się z Mindy Craber.
-     Ona może to potwierdzić?
-     Niech jej się pan zapyta.
Policjant kazał chłopakowi opuścić komisariat i pójść z powrotem do domu; wymruczał pod nosem coś w stylu „pyskaty szczeniak” i odszedł, by odnaleźć adres Mindy, która miała potwierdzić niewinność kolegi, poprzez szczegółowe zdanie relacji z ich spotkania. Kuzynka to jednak kuzynka, a to, że tego samego dnia trochę się pokłócili, nie powinno jej przeszkodzić w udzieleniu prawdziwych odpowiedzi.
Jednak napis na lustrze zasiał strach wśród ludzi, którzy słyszeli o zbrodni… 

***

 Szesnaście, czyli wstęp do siedemnaście. :D
Z każdym rozdziałem bardziej lubię to opowiadanie, zaczynam je doceniać, tak mi się wydaje. Właściwie nie wiem co mam powiedzieć o tym rozdziale, wcześniej wydawał mi się dłuższy, ale trudno, jest jaki jest.
Pozdrawiam Was i życzę udanego weekendu ;)

19.09.2012

Piętnaście


-         Panie doktorze, mogę wejść? – zapytała roztrzęsiona kobieta, rzucając zdenerwowane
spojrzenia na drzwi sali z numerem szesnaście. Jej córka była już po opatrzeniu urazu głowy i zszyciu łuku brwiowego. Na całym ciele miała mnóstwo siniaków i zadrapań.
-         Niech pani wejdzie. Córka jest już świadoma tego, co się wokół niej dzieje; prawdopodobnie coś ciężkiego spadło jej na głowę. Obawiamy się, że mogła mieć wstrząs mózgu, wobec tego pozostanie parę dni na obserwacji.
-         Dobrze, dziękuję – uśmiechnęła się niemrawo Katie i weszła do szesnastki.
Kobieta zlustrowała swoją córkę spojrzeniem. Na rękach pełno siniaków, zszyty łuk brwiowy, pęknięta warga. Brunetka, która zawsze była piękna, teraz wyglądała jak ktoś, kto bił się z kimś o wiele silniejszym od niej. W sumie – czy tak nie było? Zło było silniejsze, musiała to przyznać. Nie dała rady, a to wszystko przez Briana. Nie zważając na matkę, z całej siły uderzyła pięścią w materac. Niewiele brakowało, a ostatecznie by zginęła; strzał w serce nie trafił tylko dlatego, że Tajemniczy zareagował w odpowiedniej chwili. Ludzie zginęli, z biurowca przeżyła tylko ona i jakaś młoda dziewczyna, która leżała w tej samej sali co Delilah. Płakała po stracie narzeczonego, który był zbyt poparzony, aby przeżyć.
Niesprawiedliwy los... To ja powinnam zginąć, bo to tylko moja wina, że zapatrzona w swoje życie prywatne przestałam bać się, że Zło zaatakuje. I co? Wykorzystało moją słabostkę i Tajemniczy też dotarł za późno. Cholera!
-         Cześć, córciu – dopiero teraz tygrysica dostrzegła matkę w sali.
-         Cześć – odburknęła. Naprawdę źle się czuła i nie miała ochoty na rozmowę. Na pewno nie z mamą; właściwie jedyną osobą, z którą teraz chciałaby porozmawiać był Tajemniczy.
      I co? I pstro, przecież się nie pokaże, nie? – pomyślała ironicznie dziewczyna.
-         Jak się czujesz? – zapytała cicho zielonooka. Widziała, co się działo z jej córką.
-         A jak mam się czuć?! – krzyknęła takim tonem, że aż śliczna blondynka skulona w łóżku przestała łkać.
-         Ciszej, Delilah, proszę cię. Rozumiem, że nie czujesz się najlepiej, ale ochłoń, bo to nie jest twoja wina.
-         Tak? A czyja?
-         Nie wiem, ale z pewnością nie twoja.
-         A to ciekawe. Gdybym tylko… - skierowała swoje spojrzenie na blondynkę i zamknęła usta. Otworzyła je i jeszcze raz zwarła w wąską linijkę. Wreszcie zaczęła mówić: - To nie jest rozmowa ani na ten czas, ani na to miejsce.
-         Masz rację.
Obie zamilkły. Delilah skupiała się na wyrzutach sumienia. To ona zawiniła. Była o tym przekonana i na razie nic nie było w stanie zmusić jej do zmiany zdania. Katie wiedziała, że dziewczyna zadręcza się wspomnieniami z minionych wydarzeń.
-         Boli cię głowa? – zapytała, chcąc przerwać milczenie.
-         Nie, dali mi jakieś leki przeciwbólowe.
Ponownie zapadła cisza.
Trzydziestosiedmiolatka pożegnała się z córką całusem i wyszła z sali. Jak długo jeszcze tak będzie? Ile jeszcze Delilah będzie się obwiniać o każdą śmierć? Nie powinna tak robić, przecież wie, że wszystkie wypadki wywołuje Zło, a ona nie jest robotem i nie może ze wszystkim dać sobie rady. Jednak jej natura nie pozwoli na to, by myśląc o śmierci ludzi, których mogła uratować, nie obwiniała się o to, że tego nie zrobiła.
Oczy dziewczyny zlustrowały pomieszczenie: białe ściany, kafelki na podłodze tego samego koloru. Pościel szpitalna, sztywna, również w kolorze śniegu, choć tym razem trochę poszarzała. Wszędzie biało, prawie jak w niebie, na chmurach. Tyle, że tutaj kolor ten źle oddziaływał na humor nastolatki; w sumie wszystko źle oddziaływało na jej nastrój. Po prostu była wściekła na siebie. Współczuła innym. Gdyby istniała taka możliwość, zrobiłaby sobie krzywdę, aby przywrócić swojej towarzyszce z sali narzeczonego, dając im tym samym szczęście do końca życia.
Do Tajemniczego nie potrafiła mieć pretensji. Powód jego spóźnienia był zapewne dużo bardziej istotny, niż kończenie jakiegoś głupiego związku...
Del posiadała charakter, który nie pozwalał jej dostrzegać u siebie wielu zalet, które z całą pewnością posiadała – jak zresztą każdy człowiek. Stanowiła przeciwieństwo egoisty. Zamiast częściej zdobywać się na krytykę wobec innych, nieustannie dopatrywała się jedynie swoich błędów. To było złe; destrukcyjne dla niej. Ale ponieważ nie zdawała sobie z tego sprawy, pozwalała, aby to niszczyło ją od środka.

***
19 września
Ona się obwinia, a nie powinna. Nie rozumiem, dlaczego to robi, przecież to nie jej wina, że dotarła za późno. Zatrzymał ją ten zadufany w sobie egoista, Brian Prescott. Jak ja nie lubię tego typa! Tylko ją krzywdzi.
Cholera jasna, przecież ta biedna dziewczyna teraz zwariuje! W ogóle przestanie myśleć o sobie. Gdyby mogła, własnoręcznie przebiłaby sobie serce; tak bardzo boli ją to, że nie zdołała pomóc pracownikom tego biura, a nie zauważa tego, że sama prawie zginęła! Pewnie nawet gdyby raczyła zwrócić na to uwagę, zaczęłaby żałować, że strzał nie trafił w jej ciało. O nie, nie pozwoliłbym na to!
Gdyby tylko mogła być moja… Pokazałbym jej, że nie może myśleć tak masochistycznie. Wskazałbym jej wszystkie zalety, które posiada.
…Ale Ona nie może być moja. Na razie. Zło byłoby silniejsze w świecie, w którym żyją wszyscy ludzie, bo miałoby możliwość niszczenia mnie jako człowieka, a tak, na szczęście, nie wie, że to ja jestem tygrysem. Skoro ona jest dimidium, Zło może jej czytać w myślach, ale w moich na szczęście nie; tutaj mam przewagę. I dlatego się jej nie pokażę, na pewno nie teraz. Nie ujrzy mnie jako człowieka, dopóki nie pokonamy razem Zła.
Ile ono problemów sprawia!
Ale czuję to, tak samo jak Ona, że Zło rośnie i nabiera sił. Coraz więcej ludzi ginie, a oboje nie chcemy na to pozwolić, jednak powoli nie dajemy rady. Żałuję, że inne tygrysy nie angażują się w to, co się tu dzieje. Powinny zamieszkać w Shadow Town i nam pomagać. Ciężko jest tylko we dwoje poradzić sobie ze wszystkim. Sądzę, że z czasem nasze wypady na Ulicę Cieni będą zbędne; nie będziemy w stanie nic już zrobić.
A może nie powinienem tak myśleć?
Dotarłem tam tuż po niej, wiedziałem, w jakim stanie jest budynek, w którym znajdowali się ludzie. Nadzieja to jednak zły doradca. Powinienem był wiedzieć, którzy mają szansę na przeżycie, a których należało zostawić w spokoju, nie potrafiłem jednak tego zrobić.
Ona tym bardziej.
Weszła po schodach na to cholerne piętro; wtedy jeszcze go tam nie było. Zmieniłem się, byłem gotowy na ujawnienie dla Jej bezpieczeństwa. Nienawidzę tamtego miejsca, a spędzam w nim chyba więcej chwil niż w domu. Tym razem było krótko, ale co z tego? I wtedy, gdy coś trzasnęło i na Jej ciało spadła ułamana belka, pojawił się wysłannik Zła. To było okropne.
Powykrzywiana twarz, której nie da się rozpoznać, wszędzie wystające żyły, oczy w kolorze zimnej czerni, wielkie, wystające kły, z których kapała krew, a do tego wszystkiego monstrualny wzrost… Paskudny widok.
Stał z wymierzoną w Nią bronią. Skoczyłem na niego, a on wystrzelił w tym samym momencie. Kula drasnęła moje ramię, szamotałem się z nim przez chwilę, a potem, gdy już miałem przegryźć mu szyję, przypomniało mi się, że Zło zakończy się dopiero wtedy, gdy będzie próbowało połączyć się z dobrem… lub nadejdzie jego nowy początek. Zamarłem, tym samym pozwalając mu się wyrwać i uciec.
Wyniosłem Ją najdalej, jak się dało, a potem… potem już jako człowiek pomagałem w pracy strażakom.
Biedni ludzie. O niczym nie wiedzą.
Teraz tylko jej przyjaciółka może Jej wybić z głowy beznadziejność.
Cóż… czas iść spać.”

A Zły uśmiechał się ironicznie, słysząc myśli nieumiejącej zasnąć Delilah. 

***

Oto jestem, pod nowym nickiem Soul dreamer, który opisuje mnie lepiej niż cokolwiek innego.
Jak Wam się podoba Piętnaście? Mnie średnio, wolę Szesnaście, albo Siedemnaście, ale Wy je zobaczycie dopiero za jakiś czas.
Na razie dodaję to i stwierdzam, że chemia to zło...

Pozdrawiam serdecznie!

12.09.2012

Czternaście


-         Czasami łatwiej byłoby mi zrezygnować z tego i żyć tak jak ty, jak Brian, jak Dominic. Och, to byłoby cudowne! – szepnęła Delilah. – Ale przecież tego nie zostawię, to dar i jednocześnie przekleństwo. Nawet gdybym mogła porzucić swoje moce, brakowałoby mi tego. Bo ci ludzie nie są w stanie sobie beze mnie poradzić…
-         Siebie nie zmienisz. Natura jest jak urok rzucony przy kołysce; z tym, że jej nie zmieni pocałunek żadnego księcia… Musisz z nią żyć, choćby nie wiem co. Tej twojej nie próbuj przezwyciężać, jest dobra, czysta.
Zapadła cisza. Obie dziewczyny rozmyślały nad Złem. Kim ono jest?
Obie obawiały się tego, że matka Delilah źle trafiła i to Matt nim jest. W końcu kobiety czasami błędnie lokują swoje uczucia.
Dziewczyny szły tym samym tokiem myślenia i obie trafiły na przeszkodę nie do pokonania – Briana i Ginnę.
-         Kochana. Ja wiem, że zaczęłam coś paplać po pijaku o Prescotcie…
-         Tak? – zapytała, łaknąc informacji.
-         No właśnie. Widziałam go i jego byłą na górze, w domu Briana. On... Namawiał ją na seks. Powiedział, że nie musisz się liczyć. Ja wiem, że jesteś zakochana, ale to chyba musi coś znaczyć, prawda?
-         Chyba… chyba musi – szepnęła cicho. Zrobiło jej się trochę przykro, bo miała nadzieję, że to tylko takie pijackie bełkotanie, a okazało się, że Kirsten naprawdę widziała to, co się działo na górze domu Briana. – Cholera. Po raz pierwszy postarałam się o znalezienie czasu dla chłopaka, a on mnie zdradza. No błagam…
I nagle Kerr wpadła na coś jeszcze. Opowiedziała Delilah o swoim pomyśle na to, w jaki sposób sprawdzić, czy rzeczywiście Matt jest Złem. I twarz brunetki rozjaśniła się, bowiem uznała to za bardzo dobrą ideę.
Poza tym musiała jeszcze porozmawiać z Brianem, no i oczywiście powiedzieć o wszystkim mamie. O Złym… Nie chciała mówić o swoim podejrzeniu dotyczącym Matta, to by ją przecież bardzo zraniło. Poza tym, to pewnie nie on – zabrzmiało w myśli Delilah, ale zaraz dodała coś jeszcze: Chociaż wszystko jest możliwe…
Kirsten cały czas myślała intensywnie. Dobrze było wreszcie wiedzieć, kim jest jej przyjaciółka. Zmiana nastawienia? Chyba na lepsze. Tylko zwiększone zrozumienie, bo już przecież wiadomo, co jest powodem słabych stopni, urywania się z lekcji, łamania obietnic spotkania.
Teraz wszystko powinno być prostsze.
***
Delilah Calbon oddychała głęboko, wracając ze szkoły. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Pójść do Briana, powiedzieć mu, co wie i zakończyć ten związek, a później wrócić do normalnego trybu życia. Móc zapamiętać – wtorek, dziewiętnasty września, koniec związku z tym chłopakiem,
Do normalnego? Czyli do czego? Do poświęcania własnego zdrowia, by uratować życie innych? – prychnęła w myśli i ujrzała wielką posesję Prescottów. I właśnie w tym samym momencie poczuła znajome sygnały w głowie; biegiem chciała powrócić do domu, wskoczyć do piwnicy, stać się tygrysem i pomóc ludziom w potrzebie.
-         Cześć. – Zza drzwi wychylił się Brian i zaprosił ją gestem do środka.
-         Nie dziś. Teraz muszę wracać do domu.
-         Na pewno nie musisz – warknął. – Wejdź.
-         Naprawdę, spieszę się. – Krzyki w głowie stawały się coraz bardziej rozpaczliwe.
-         Wejdź, do cholery.
-         Wal się! – odwróciła się i pobiegła w stronę domu.
Znalazła się w nim nadzwyczajnie szybko. Teraz tylko przemiana, szybko, szybko… - poganiała siebie w myślach. Nawet nie wiedziała, jak znalazła się w płonącym budynku. Znowu pożar… Zło chyba musi lubić ogień, bo właśnie ten żywioł sięgał po najwięcej ofiar, które starała się uratować Delilah.
W tym momencie spostrzegła jego… Stał przy wejściu, patrząc na nią. Zamiatał ogonem i czym prędzej złapał nieprzytomnego człowieka za ubrania; trzymając go w zębach, skierował się do wyjścia. Dziewczyna robiła to samo, błagając w duchu o szczęście dla tych ludzi.
Niby wiedziała, że prawie nie mają szans na przeżycie, ale chciała im pomóc mimo to.
Wbiegła po schodach na piętro, które się zawalało; ryzykowała, ale tutaj też ktoś był. Trzeba ich uratować, trzeba im pomóc. A jeszcze tyle pięter, tyle ludzi. Najwyższy wieżowiec w Shadow Town, w samym środku codziennego dnia pracy. Cholera!
Del rozpędziła się, przeskakując płomienie. Wbiegła po schodach na załamujące się już piętro. Złapała człowieka w zęby i usłyszała krzyk jakiegoś chłopaka:
-         Złaź już stamtąd! To się zawala!
Tajemniczy... Zafascynowana brzmieniem jego głosu, odwróciła się, chcąc go zobaczyć.
Trzask sufitu, wrzask, podświadoma przemiana. Wielki ból głowy, całego ciała. Strzał, nie trafiający jednak w serce, dzięki Tajemniczemu. Ciemność, cisza.

***
 O Boże, zabijcie mnie. 
Przepraszam zarówno za jakość, jak i za długość (a właściwie ich brak) w tym rozdziale. 
Zastanawiałam się nad połączeniem 14+15, ale w końcu uznałam, że tego nie zrobię, bo coś mnie powstrzymuje. 
Mam nadzieję, że mimo tego rozdziału nie przestaniecie czytać. W następnym jest o wiele lepiej, a w Szesnaście zaczyna się śmierć i kolejne kłody pod nogi tygrysów, rzucane przez Zło.

Jeszcze raz bardzo mocno Was przepraszam. 
I pozdrawiam.