29.05.2012

Sześć


Delilah cicho wspięła się na palcach, robiąc mały wgląd do kuchni. Piątkowy poranek nie przyniósł jej nic z wyjątkiem niewyspania. Mamy już nie było, pomyślała o nie pójściu do szkoły. Z drugiej strony jednak nie chciała mieć godzin opuszczonych, biorąc pod uwagę fakt, że matematyki nie rozumiała już dawno, a z historii nawet nie wiedziała o którym wieku mowa. Fizyka, chemia? Nie, to zdecydowanie nie była jej mocna strona. Miała trójki, dwójki, bardzo często nawet już ściąg jej się nie chciało robić. Wiedziała, że w razie czego ma jeszcze Kirsten, która uwielbiała przedmioty ścisłe i chętnie udzielała korepetycji. Francuski i hiszpański przychodziły zaś Del z niezwykłą łatwością.
Notatek w ogóle robiła, jej zeszyty wyglądały jak przypadkowy splot przypadkowych lekcji. Nauczycielki strasznie narzekały na „leniwą” uczennicę, mimo obrony ze strony pani Shell, która zawzięcie mówiła, iż z francuskiego najgorsza ocena dziewczyny to czwórka.
Na takich rozmyślaniach minęło brązowowłosej śniadanie, po posiłku spojrzała w lustro. Pomarańczowe źrenice były obwiedzione czarnymi obwódkami. Wyglądało pięknie, szczególnie w nocy, gdy świeciły… Ale ona nie potrzebowała takich oczu! Wzięła swoje brązowe soczewki i założyła je, ukrywając swoją naturę.
Szybko przeczesała włosy i wbiła się w jeansy i pomarańczowy sweter, dobierając do tego dodatki. Wrzuciła do torby książki i zeszyty, zamknęła dom i udała się w stronę szkoły. Dopiero, gdy spojrzała na kartkę zwisającą z drzwi szkolnych przypomniała sobie, że dziś ona i inni uczniowie mieli wolne.
Z uśmiechem pobiegła mokrym chodnikiem do domu, a wszedłszy do mieszkania roześmiała się w głos. Wyłączyła swój telefon i weszła na najwyższy poziom w jej domu… strych. Ciepłe, suche powietrze wypełniało pomieszczenie. Kurz był niemal wszędzie, nikt tu nie wchodził.
Od razu skierowała się w stronę małego okienka, przez które wlatywało trochę światła, chociaż go nie potrzebowała – jej źrenice dokładnie widziały wszystko. Sięgnęła do pierwszego pudełka, pchana intuicją. Jej palce dotknęły zeszytu, ze skórzaną okładką. Dziewczyna powoli odchyliła ją i spojrzała na pierwszą stronę.
Wiadomości o tigrihominemach – głosił napis na pierwszej stronie. Delilah należała więc do tigrihominemów. Kim oni byli, jak żyli, miała się dowiedzieć właśnie z tego zeszytu, napisanego przez jej ojca. Od razu wiedziała, że to on to napisał, była tego pewna.
Tigrihominemy to ludzie, posiadający umiejętność przemieniania się w tygrysy, najczęściej są dobre. Nie poddają się często, jeśli to się zdarzy, wynika tylko i wyłącznie z konieczności. Ich hart ducha często jest wręcz przerażający, na Ziemi żyje ich jednak bardzo mało. Jeśli ktoś posiada moce tigrihominema, przynajmniej jedno z rodziców musiało należeć do tego gatunku. By jednak móc posiadać dzieci, tigrihominemy potrzebują unascorrillium, kamienia, którego w sproszkowanej formie przesypuje się do szklanki wody i pije codziennie, by móc przekazać swoje geny.
Nie jest on konieczny tylko w sytuacji, gdy oboje rodziców pochodzi od gatunku tygroludów.
Historia
Dawno temu, na ziemi nieznane było ludziom jeszcze zło. Jednak pewnego dnia, człowiek o imieniu Hayung wyłamał się ze schematu dobra i zaczął podżegać do buntu. Wielu ludzi odmówiło, lecz równie dużo poszło za Hayungiem. Dobrzy ludzie zrozumieli, że nie dadzą sobie rady sami. Błagali o pomoc wszystkie siły na ziemi, aż w końcu pewien szaman, imieniem Kaplam stworzył nas - tigrohominemy, mające pomóc w wyplenieniu zła, a potem umrzeć. Nie mogliśmy jednak dać sobie rady z tymi ludźmi, nazywanymi przez nas Ludźmi Cieni, walczyliśmy dzielnie, jednak Hayung spowodował śmierć wielu z nas. Zamknęliśmy ich więc podstępem na pewnej wyspie, nazwanej Wyspą Cieni. Wypełniliśmy naszą misję, ale nie zrobiliśmy tego co powinniśmy, by na świecie znów zapanowała harmonia i spokój. Powinniśmy umrzeć, ale śmierć naturalna nie była w stanie nam tego zrobić. Mogliśmy wiecznie cierpieć, dopóki nie zgładził nas strzał w serce lub obcięcie głowy.
Kaplam pozwolił nam żyć, ale nie rozmnażać się, jednak i to ominęliśmy. Zaczęliśmy wiązać się z kobietami z wioski Beyham, one kochały nas, my je… Jeden z nas bardzo chciał mieć dziecko, więc udał się do Kaplama z pytaniem jak ma to zrobić. On wręczył mu unascorrillum i powiedział jak go używać, tym samym wydając wyrok – spowodował, że zaczęliśmy się rozmnażać. Jednak nasze potomstwo nie miało już prawie żadnych mocy, my mieliśmy je w pełni. Co prawda żyliśmy, chociaż dobrze wiedzieliśmy, że nie powinno nas tam już być. Ludzie Światła nie byli w stanie nas zabić, nie chcieli być tacy jak Ludzie Cienia. Nasze dzieci umierały śmiercią naturalną, ze względu na to, że nie były w pełni mocy. Nasze żony również umierały, mijały lata… aż  z Wyspy Cieni uciekły kolejne wcielenia zła. Zabiły tych w pełni mocy, małe dzieci z cząstkami mocy zostały schowane. One również się rozmnażały, zło się rozprzestrzeniało, a one w ukryciu przed wszystkimi ludźmi walczyły ze złem, które już wśród ludzi rozprzestrzeniło się na tyle, że już prawie nikt nie był w stanie odróżnić dobra od zła.
Powstały ośrodki zła, w których ciągle roiło się od wypadków, nie były one jednak przypadkowe. To czyste wcielenie Ciemności, które powoduje śmierć wielu dobrych ludzi. Do nas, tigrohominemów, należy ratowanie tych osób. Jest to nasza misja, kontynuowanie tego, do czego zostaliśmy stworzeni.
Moce
Moce pełnych tigrohominemów są ogromne – ludzie, którzy je posiadają mogliby z łatwością doprowadzić do ogólnej katastrofy. Pełne moce to: widzenie w ciemnościach, umiejętność czytania w myślach, niewidzialność, wielka siła, a także to, że niemożliwe jest by pełny tigrohominem zmarł śmiercią naturalną. Musi zostać zabity strzałem w serce lub obcięciem głowy.
Natomiast dimidium (tigrohominemy, posiadające tylko jednego rodzica z rodu tigrohominemów) mają moce znacznie mniejsze – nie potrafią stawać się niewidzialne, czytać w myślach, nie posiadają tak wielkiej siły, umierają śmiercią naturalną, rzadko który dimidium potrafi widzieć w ciemności.
Kobiety – tigrohominemy
Kobiety z tego gatunku są niezwykłe – nie zostały stworzone przez samego Kaplama, ale same tigrohominemy przez pragnienie posiadania dzieci stworzyły je, tym samym tworząc możliwość pełnych mocy.
Kobiety z gatunku tigrohominemów rzadko kiedy dożywają piątego roku życia – jeśli jednak już przeżyją, mają szansę żyć bardzo długo. By jednak przekroczyć próg śmiertelności muszą codziennie pić napar z oscamillum – rośliny na zdjęciu.
Przyrządza się go dodając do gorącej wody dwóch średniej wielkości liści i trzech małych kwiatów. Do tego, żeby małe dziecko chciało pić, można dosypać trochę cukru lub wlać odrobinę miodu.
Choroby
Tigrohominemy nie zapadają na choroby zwykłych ludzi; jeśli jakaś choroba dotknie jednego z gatunku leczy on się sam, gdyż zwykłe leki nie mogą mu pomóc.
W przypadku obrażeń, uzyskanych pod postacią tygrysa, można je bardzo łatwo wyleczyć w postaci ludzkiej. Znacznie gorzej jest z tymi uzyskanymi w świecie realnym – u tygrysa bolą one i nie pozwalają normalnie funkcjonować. Goją się wolno. Mimo tego ich skóra jest zdecydowanie bardziej odporna na wszelkie zadrapania, rysy i rany niż zwykłych ludzi”.
Delilah czytała zdziwiona. To był zaledwie początek kilkutomowej „encyklopedii”. Wszystko, czego tak bardzo pragnęła się dowiedzieć było tu! Tak blisko, na wyciągnięcie ręki, wystarczyło zaledwie zrobić parę kroków po schodach i pomyszkować w starych pudłach. Zaczęła czytać ponownie. Wchłaniała wiedzę jak wysuszona gąbka na środku pustyni, na którą nagle spadł zbawienny deszcz. Wreszcie wyjaśniło się tyle spraw związanych z jej życiem! Tyle tak bardzo ważnych rzeczy, o których nie miała pojęcia ani ona, ani Katie! Tak bezcenna wiedza była wtaszczona tu, do tego pomieszczenia, do którego nikt już dawno nie zaglądał. Mimowolnie przetoczyła wzrokiem po przedmiotach znajdujących się na strychu. Wszystko było dokładnie ułożone, nie można było powiedzieć, że panuje tam bałagan. Żadnych walających się rzeczy, wszystko albo w pudełkach, albo skrzętnie posegregowane i poukładane. Była pewna, że ojciec spędzał tu wiele czasu na pielęgnowaniu pamiątek – on był raczej fanem czystości i porządku. A mama? Wieczna bałaganiara, roześmiana, z błyszczącymi oczyma… Chociaż właściwie nie. Jej piękne, zielone oczy nie błyszczały już tak pięknie szczęściem. Czaiła się w nich tęsknota, pomieszana ze strachem i czymś jeszcze. Pragnieniem po prostu bycia? Bycia bez żadnych magicznych zdolności córki? Tego Del nie rozumiała. Jej spojrzenie oprócz książek przyciągnęły dwie dość spore kupki listów, przewiązane pięknie zdobioną wstążką. Z pewnym wahaniem, ale sięgnęła po nie.
Otworzyła pierwszy i zaczęła czytać.
Droga Kocico!” – głosił nagłówek. Ojciec zawsze nazywał ją kotem, ze względu na kocie oczy…
Tak bardzo pragnę ujrzeć cię znowu. Jesteś nieziemsko piękna i tak cudownie pociągająca, nie wiem czy wytrzymam do naszego następnego spotkania. Nie mogę sobie poradzić z pewną sprawą i nie wiem ile to potrwa. To dla mnie bardzo ważne, być może kiedyś dowiesz się co to takiego, lecz nie mogę Ci tego teraz wyjawić, najdroższa!
Mam nadzieję, że Ty także tęsknisz, bo moje myśli to jeden wielki zlepek wspomnień z Twoim obrazem w roli głównej. Jesteś tak oszałamiająco piękna, że chyba powinienem przestać o Tobie myśleć, ponieważ za każdym razem, gdy moje myśli zalewasz Ty, serce tak mi łomoce w piersi, że boję się, żeby czasem się stamtąd nie wyrwało! Och, tak do Ciebie tęsknię! Nie potrafię ubrać w słowa tego jak Cię pożądam, jak często wyobrażam sobie, że leżysz w moich objęciach szczęśliwa i pałająca szczęściem, droga Kocico!” – Delilah chciała przerwać czytanie listu, w końcu to szczegóły życia jej rodziców, ale ciekawość zwyciężyła. „Te moje złe przyzwyczajenia” – pomyślała tylko i zachichotała. „Nie wiem jak mam uspokoić te żądze, jesteś tak cudowna, tak olśniewająca, że milion najpiękniejszych słów świata nie jest w stanie tego oddać. Och, tak często i jakże chętnie o Tobie marzę! Oddałbym wszystko, byleby choć raz to marzenie się spełniło! Nie mogę już dłużej pisać tego listu, bo zdaje się, że moje serce już nie wytrzyma bólu, rozdzierającego je, że jeszcze tak długo do naszego następnego spotkania. Napisz prędko do mnie, moja najdroższa Kocico!” – tak krótko? – zapytała brązowowłosa z nieukrywanym żalem w cichą przestrzeń strychu. Schowała list do koperty i wzięła drugi, wyraźnie pisany pismem jej matki.
Mój najmilszy!
Nie wiem co to za sprawa, o której piszesz, ale skoro jest ona bardzo ważna to wypełnij ją jak najlepiej potrafisz, a wiem, że potrafisz na sto procent.
Najdroższy! Ja również czekam na nasze spotkanie! Ze wstydem muszę przyznać, że także często o Tobie marzę, o tym jak przyciągasz mnie do siebie i całujesz, najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej pożądliwie, aż w końcu… w tym momencie zawsze odrywam się od marzeń, jakby nie chcąc się splamić. Ale ja tego pragnę, Rhettcie! Pragnę Ciebie! Nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię do chwili naszego spotkania… Wiem, że to coś poważniejszego niż zwykły romans, że oprócz kochanków jesteśmy także przyjaciółmi, że spokojnie mogę Ci powierzyć swą tajemnicę, a Ty niczym przyjaciel pomożesz i doradzisz.
Wiem także, że możesz mnie gorąco całować, co wprost uwielbiam! Nie możesz mi tego odmówić przy następnej wizycie. Moje żądze także są niezaspokojone! Rhett, och, Rhett, moja bratnia duszo! I co ja mam zrobić, skoro jesteś tak daleko? Setki kilometrów stąd! Wiem, że nie jest to zbyt wiele, ale moje serce rozrywa się na kawałki, wiedząc, że nie mogę Cię mieć tu przy sobie! Nie możesz mi powiedzieć co to za sprawa, a mnie trawi od wewnątrz niepokój, chociaż tak bardzo Ci ufam!
Proszę, bądź ostrożny. Nie chcę Cię stracić, a jeśli już, to proszę, daj mi Cię raz jeszcze zobaczyć! I daj mi zachować marzenia… które są często nieprzyzwoite, lecz mimo to nie potrafiłabym chyba już bez nich normalnie funkcjonować! Chyba, że urzeczywistniłbyś je… a tylko na to czekam.
Twoja oddana i czekająca Katie.
Więcej Delilah nie miała odwagi czytać. Zrobiło jej się gorąco i powróciła do wiadomości o tygrysach, uprzednio sprzątając listy. Właściwie nie powinien jej dziwić gorący romans rodziców, chociaż – miała wrażenie, że rodzice byli od zawsze, po prostu byli. Bez żadnego polotu, żadnych wrażeń. A tymczasem oni romansowali w taki sposób o jakim ona zawsze marzyła…!

*

Dzień dobry!
Myślałam, że wytrzymam na Onecie, jako, że jednak niecierpliwa ze mnie dziewczyna - nie wytrzymałam...
Przeniesienie na Blogspot to chyba jedyne możliwe wyjście.
Zakładki pozostawiłam Onetowskie.

Mam nadzieję, że ten rozdział wyjaśnił Wam część niejasności. Historia tygrysów wydaje Wam się ciekawa? Mam nadzieję, że tak :)

Pozdrawiam ;)

28.05.2012

Pięć

-     Boże, jak ty to sobie zrobiłaś?! – wykrzyknął lekarz, patrząc na jej rozległe poparzenie.
-     No jakoś tak wyszło, bo… no… - dziewczyna już nie wiedziała, co ma powiedzieć.
-            Nieważne, daj, opatrzymy to… Ostrzegam, że na skórze mogą pozostać ślady po tym oparzeniu. – Del westchnęła. Akurat skóra to była ta część, na którą zwracała największą uwagę. W wolnych chwilach smarowała kremami, dbała o nią… Masz ci los!
Lekarz przez kilkanaście minut smarował jej lewą rękę różnymi żelami, przepisał jakieś kremy, zabandażował. Katie podziękowała, zapłaciła i wyszła razem z córką.
      Milczała, w pewnym stopniu obrażona. Jak Delilah mogła być tak nieostrożna, no jak? Przecież gdyby w większym stopniu nie uważała na siebie. to mogłaby zginąć, nie wrócić już z ulicy Cieni! Czy ona się w ogóle zastanowiła nad tym, że jej matka by nie wytrzymała z bólu?
      Panna Calbon spojrzała na swoją rodzicielkę. Jej twarz nie wyrażała przerażenia na myśl o tym co się stało, jednak brązowowłosa wiedziała, że Katie była na nią wściekła. Podeszła więc do niej, chcąc załagodzić sytuację i przytuliła kobietę, która zatrzymała się i odwróciła się twarzą w stronę dziewczyny. Del poczuła od niej dym papierosów. Matka nigdy nie paliła… Może po prostu córka nigdy ją na tym nie przyłapała albo jej się teraz zdawało?
      W tamtej chwili to nie było ważne. Kat skierowała się do samochodu, a młoda Calbonówna zwróciła uwagę na obcasy matki. Pierwszy raz od długiego czasu widziała wysokie szpilki na jej nogach! Czy ona mogła…? Nie! Tylko co miał z tym wspólnego papieros? Takie myśli chodziły po głowie dziewczynie podczas jazdy samochodem.
      A jeśli miała jakiegoś faceta…? No bo w końcu ona też miała swoje potrzeby. Mimo tego Delilah wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że miałaby mieć ojczyma. Nie znała zbyt dobrze ojca, nie pamiętała go. Jego historię opowiadała jej matka, ale mimo wszystko siedemnastolatka czuła z nim jakąś więź. Niezwykłą, silną…
      „A zresztą po co te myśli? Matka i tak się na pewno z nikim nie spotyka!” – wykrzyczała w myśli brązowowłosa i spojrzała na matkę. W swoich brązowych włosach i zielonej sukience, a do tego w szpilkach… No, trzeba było przyznać, że wyglądała świetnie. „Ale to niemożliwe!” – coraz mniej racjonalnie broniła się siedemnastolatka.
-     Czemu się tak na mnie patrzysz? – zapytała Katie.
-            Nieważne już, nieważne.
Jak to nieważne? Przecież było ważne! Tak, tak, bardzo ważne, a teraz już nic?
Delilah poczuła się jak tchórz. Mogła matce powiedzieć o co jej chodziło, ale nie zrobiła tego, po prostu bała się.
      Zatrzymały się przy domu, było już ciemno. Wrzesień dawał o sobie znać zimnymi wieczorami, czarnymi chmurami zbierającymi się często nad domami, wylewającymi z siebie mnóstwo kropli; czasami na krótko pojawiało się słońce, ogrzewając choć trochę kwiaty. Pogoda jakby opłakiwała wszystkie nieszczęścia, mające nastąpić w przyszłości.
      Del westchnęła cicho. Poszła do swojego pokoju, zdjęła kurtkę i spojrzała na bandaże. Jak będzie wyglądać jej skóra? Miała nadzieję, że nie jest zniszczona aż tak bardzo. A jeśli będzie…? Trudno, liczy się to, że uratowała tamtych ludzi. Idąc tym torem przypomniał jej się tajemniczy tygrys.
Kim on był? Skąd się tu wziął? Skąd posiadał moce? Po kim je odziedziczył? Jeszcze wiele pytań nasuwało się dziewczynie na myśl, ale je odpędzała. Nie dawało to wiele, wracały jak bumerang, ze zdwojoną siłą. Po raz kolejny we wrześniu położyła się na podłodze swojego pokoju, wpatrując się w piaskowy sufit. Nie ruszała się, dopóki nie… zasnęła.
Katie, siedząc w swojej sypialni na łóżku, w oliwkowym szlafroku, oglądała telewizję, chociaż niewiele rozumiała z tego co działo się na ekranie – szczerze mówiąc nawet nie wiedziała jak długo migają kolorowe obrazki. Myślała o swojej córce – otrzymała dar czy przekleństwo? Jak długo można ratować życie innych ludzi, samemu się narażając, przecież to jest bezwzględny wybór – albo oni, albo ty. To niedorzeczne! Jak na siedemnastolatkę to zbyt wiele… Kat i tak była dumna ze swojej córki, chociaż za każdym razem, gdy słyszała dwa słowa: „ulica Cieni” drżała jak liść ledwo trzymający się gałęzi.
Ciche dźwięki telefonu przerwały rozmyślania kobiety. Podniosła go z szafki i spojrzała na wyświetlacz, a następnie odebrała i zmęczonym głosem się przywitała.
O godzinie trzeciej trzydzieści w pokoju obudziła się Delilah; spojrzawszy na wyświetlacz telefonu cicho jęknęła, podniosła się i poszła po ręcznik oraz piżamę Weszła do łazienki, rozebrała się, wchodząc pod prysznic potknęła się i prawie upadła.
-     Mam jakiegoś pecha czy co?! – warknęła.
Uważając na bandaże wzięła gorący prysznic, tak, to było to… W dzieciństwie marzyła, by z Shadow Town wyprowadzić się gdzieś w cieplejsze tereny. Wiecznie zmarznięta, cicha dziewczyna z czasem wyrosła na nastolatkę, również ciągle narzekającą na zimno.
      Wyszła spod prysznica, osuszyła ciało ręcznikiem i spojrzała w lustro. Z mokrych włosów woda spływała malutkimi strumykami, łaskocząc dziewczynę. Delilah w sumie była zadowolona ze swojego wyglądu, ale zawsze znajdowała coś, co jej przeszkadzało. Nigdy nie były to jednak pryszcze, jej zdolność nie pozwalała ciału na coś takiego.
      Zawsze zastanawiała się, czemu nie jest ruda – w końcu jako tygrys miała pomarańczową sierść… Tym razem jednak takie przemyślenia odrzuciła na bok i przebrała się w piżamę w jej ulubionym kolorze – marchewkowym. Wróciła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko.
Od kilku lat nie wierzyła w Boga – sprzeciwiając się woli jej mamy. Uważała, że każdy człowiek może kierować swoim losem, jeśli tylko tego chce. Nie wierzyła też w przeznaczenie, los, szczęśliwców i pechowców. Jej wiara ograniczała się do wiary… w siebie. W pozostałych ludzi już nie potrafiła, po tym ile razy widziała zło wyrządzane przez człowieka drugiej osobie, po prostu nie mogła.
Znów nie rozumiała nic. Jaki sens ma to życie, skoro nie ma żadnego celu? Uważała mimo wszystko, że istnieje reinkarnacja. Zastanawiała się, kim teraz jest jej tata… Może w postaci którejś z jej koleżanek?
Kompletnie nie chciało jej się spać. Gwiazdy świeciły jasno, tarcza księżyca ukazała się w pełni: piękno w czystej postaci. Chmury rozsunęły się, wiatr nawet nie wiał. Cisza na ulicy zadziwiała, tak jakby czarna noc pochłonęła wszystkie odgłosy, wyciszając nawet głośne miasto.
Delilah położyła się na brzuchu, wpatrując w okno. Nic nie zapowiadało deszczu na następny dzień, tarcza księżyca była po prostu biała.
Ciekawe ile osób też leżało w tamtym momencie tak jak ona?
Na pewno nie była sama. Jej matka również nie spała. Podniosła kolana do brody, cicho westchnęła. Tak, tęskniła za Rhettem, ale czy musiała już do końca być w żałobie po zmarłym mężu? W pracy poznała miłego, nowego pracownika. Matt był naprawdę miły, czuła się przy nim spełniona, na pewno nie odczuwała swoich trzydziestu siedmiu lat.
Brunet był rozwodnikiem. Katie uśmiechnęła się i przycisnęła do siebie kołdrę. Ciche westchnienie wydobyło się z jej ust, ciche, szczęśliwe westchnienie. Tylko co na to jej córka…?

Cztery

Po szkole siedemnastolatka wróciła z Prescottem do siebie, do domu. Wyjęła w pokoju podręczniki i rozłożyła się na biurku, zostawiając miejsce dla chłopaka.
-     Ty naprawdę chcesz się uczyć?
-            Powiedziałam, że będziemy się razem uczyć, więc raczej tak. Przepraszam, idę do łazienki.
-     Ok, poczekam.
W toalecie Delilah wysłała sms’a do mamy: „O której wracasz? Potrzebuję cię szybko. Mam poparzoną rękę”. „Będę za pół godziny, tyle wytrzymasz, a na razie odrób lekcje” – dostała szybko odpowiedź.
-     No, już jestem – powiedziała, wchodząc do pokoju. Ze skórą na lewej ręce nie było najlepiej. I znowu przy Brianie czuła się spięta.
-     No to siadamy do książek. Zacznijmy od matematyki – rzucił, siadając na krześle. Zrozumiał już, że z Del nie pójdzie mu tak lekko jak z innymi dziewczynami.
Ona była bardziej spostrzegawcza, ale ten wysiłek był warty swojego celu – brązowowłosa była naprawdę piękna, a w liceum „zaliczenie” takiej powodowało, że ranga chłopaka znacznie wzrastała wśród kolegów.
      Minuty dłużyły się brązowowłosej w nieskończoność. Zrobiła już razem z Brianem matematykę i biologię, zaczynali angielski, a Katie nie było. Ręka coraz bardziej piekła Delilah, dziewczyna ukrywała ją przed Prescottem, ale było to trudne, zważywszy na to, że siedziała po jego prawej stronie.
Wreszcie zazgrzytał klucz w zamku. Dziewczynie zdawało się, że minęło co najmniej pięć godzin, a nie dwa kwadranse.
-     Cześć, mamo! – krzyknęła z góry.
-     Cześć! Schodź na dół, jedziemy do cioci – poinformowała córkę Katie, wiedząc, że ta ma gościa. Jak się dowiedziała? Pewnie zobaczyła dodatkowe buty w holu.
-     Ale mamo… mam gościa!
-     No to go pożegnaj i nie ma mowy nawet! Schodź na dół, jedziemy i koniec! – Delilah błagalnie spojrzała na Briana. Mimo że jej się podobał, musiała tak to rozegrać i go „wygonić” z domu.
-     Ratuj – szepnęła chłopakowi. Nie wiedziała, że była taką dobrą aktorką.
-     Co ja ci poradzę? – wzruszył ramionami, spoglądając na nią.
Zszedł z krzesła i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. On również świetnie grał. Spakował swój plecak i rzucił:
-     To ja pójdę… Miłej wizyty u cioci. – dał jej buziaka i powiedział jeszcze: - Trafię do drzwi, wiesz? – zaśmiał się na pożegnanie.
-     Pa… - wykrztusiła z siebie. Zrozumiała już, że może go nazywać swoim chłopakiem.
Z drugiej strony cieszyła się, że poszedł i zbiegła w podskokach na dół. Spojrzała na swoją mamę, stojącą w drzwiach i żegnającą jej kolegę. Po kilku minutach rozmowy młody Prescott poszedł w stronę domu. Delilah nie mówiąc wiele, odsłoniła rękaw. Mama skrzywiła się na widok czerwonej, rozległej rany.
-            Dziecko, gdzieś ty to sobie zrobiła?! – Del nie musiała odpowiadać, Katie już słyszała o cudownym uratowaniu ludzi z palącego się budynku. – Jedziemy do lekarza, ale raz! Wsiadaj do samochodu i jedziemy – westchnęła, trochę smutna, że jej córka na siebie nie uważa.
Młoda Calbonówna siedząc w samochodzie wzdychała ciężko. Wiedziała, że jej mamie było ciężko z powodu daru córki – zdecydowanie wolałaby nie musieć obserwować tych wszystkich rzeczy, dziejących się na ulicy Cieni i Del biorącej w nich udział. Już lepiej czułaby się patrząc na pierwsze złamanie serca lub smutek z powodu kłótni z przyjaciółką. A te ciągłe kłopoty… To zdecydowanie przerastało jej możliwości wychowawcze, martwiła się, by nie stracić brązowowłosej tak jak jej ojca. On także po prostu raz nie uważał… I nie wrócił z przeklętej ulicy.
Myśli Delilah zmieniły kierunek. Przypomniała sobie tajemniczego osobnika. Kim on mógł być? Dominic? Nie. On także musiałby się spóźnić na francuski. Może Brian? Też był od początku lekcji… Nie rozumiała także, dlaczego tygrys nie ujawnił się wcześniej. Czy chciał się ukryć, czy może był w pobliżu dziewczyny zawsze, a teraz gdy miała kłopoty ujawnił się? W ogóle skąd miał moce? Ona odziedziczyła je po ojcu, a on…? Nie wiedziała co o tym myśleć, miała nadzieję, że sprawa szybko się rozwiąże. Mimo wszystko bała się, że już nie spotka tego drugiego, innego. Bała się? Co to za stwierdzenie? – zganiła siebie w myślach. A jednak tak, bała się, a jednocześnie chciała jeszcze raz go spotkać. Jakby nie spotkała to co? Czułaby się okropnie.
Dlaczego tak bardzo chciała zobaczyć tajemniczego? Sama nie wiedziała. Czuła, że to bardzo ważne i że może go już więcej nie zobaczyć i przez to zżerał ją jakiś niepojęty smutek, tęsknota za kimś, kogo widziała tylko raz. I nie zamieniła z nim ani słowa. Czy można tęsknić za kimś, kogo się w ogóle nie zna? Uczucia Delilah odpowiadały twierdząco na to pytanie. Nawet jeśli miałaby go spotkać raz, jeszcze tylko raz, wiedziałaby co zrobić. Podziękować – tak, to chciała zrobić, rozmawiając z tajemniczym. Nie musiałaby o nic pytać, po prostu by podziękowała, bez tajemniczego by przecież zginęła. Przez to zaistniało w jej sercu to cholerne pragnienie rozmowy z drugim tygrysem.

Trzy

Tak myślała, dopóki do salonu nie wkroczył około trzystukilogramowy samiec. Del zmieniła się na chwilę w człowieka i w samej bieliźnie poprosiła ludzi, by wsiedli na grzbiety tygrysów. W tej samej chwili transformowała się z powrotem w tygrysa. Z ludźmi na plecach przeskoczyli płomienie i skierowali się ku drzwiom. Tygrys przy drzwiach zrzucił ludzi ze swojego grzbietu, a nastolatka powtórzyła to. Pobiegła za tajemniczym osobnikiem, ale nie zdołała go dogonić. Tunelem pobiegła do domu, ubrała się i wróciła do szkoły. Weszła w połowie francuskiego; nauczycielka zdenerwowała się jej spóźnieniem.
Delilah bardzo piekła lewa ręka, bolała i szczypała. Jakoś przetrwała pozostałe pięć minut francuskiego; na przerwie pozostawiła plecak w sali matematycznej i postanowiła pójść w kierunku łazienki. Zanim tam dotarła, dobiegł do niej jednak Dominic i prawie krzyknął:
-     Dobrze się już czujesz?
-     Tak, ale nie krzycz tak – roześmiała się Del, trzymając lewą rękę za plecami.
-     A gdzie jest matematyczna? Zaprowadzisz mnie tam? – zapytał nowy, z trochę zakłopotaną miną. „Uroczo wygląda” pomyślała jego koleżanka i zaśmiała się sama z siebie. – No wiem, powinienem wiedzieć… - zawstydził się.
-     Jej, to nie z ciebie, spójrz tam – wskazała palcem na koleżankę, która akurat czesała swoje krótkie włosy.
-     No i co w tym śmiesznego? – zapytał trochę zły.
-     A nic, już nic. Chodź do tej matematycznej! – poszła przodem, szybkim krokiem, znów chowając rękę przed wzrokiem młodego Polla.
Chłopak grzecznie podziękował, a Calbonówna mogła już spokojnie udać się do łazienki, aby schłodzić rękę w zimnej wodzie. Zostało jej na to pięć minut. Jednak w tych planach przeszkodził jej Brian.
-     To jak z naszym wyjściem? – zapytał z uśmiechem.
-     No nie wiem… - zastanowiła się dziewczyna. – Chyba dziś nie – odpowiedziała, zastanowiwszy się nad tym co będzie robić po południu. – Muszę odrobić lekcje… - Pojechać do szpitala… - dodała w myślach.
-     Ale chyba nie zajmie ci to tak dużo czasu, a na kawie będziemy tylko godzinę albo dwie.
-     Ale mama mnie pilnuje, bo ostatnio mam coraz gorsze stopnie… - wymigiwała się dziewczyna. Wiedziała, że nie jest dobrze z jej ręką i że nie zagoi się sama.
-     A ty co?! Już umówiłaś się z tym nowym?! – złapał jej lewą rękę i ścisnął, a Delilah zasyczała z bólu. Nie mogła nic zrobić.
-     Nie!
-     Nie kłam! – ścisnął jej rękę mocniej.
-     Nie jestem twoją własnością i mogę się umawiać z kim chcę, a tobie nic do tego! – wykrzyczała, a on jeszcze mocniej ściskał poparzone miejsce. – Puść mnie do jasnej cholery! – wyczuła, że tą techniką nic nie zdziała. – O jejku, jak chcesz to przyjdź, pouczymy się razem – zaoferowała, a on puścił jej rękę. Przyjęła to z wyraźną ulgą i rzuciła: - A teraz cześć – chyba trochę zbyt złowrogo to zabrzmiało, bo Prescott spojrzał na nią ze zdziwieniem i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jej już nie było. 
Stanęła nad umywalką w toalecie. Odkręciła lodowatą wodę i wpatrując się w swoje odbicie polewała niezbyt dobrze wyglądającą skórę. Słysząc dzwonek zakręciła wodę i naciągnęła rękaw na wciąż piekące miejsce.
             Westchnęła. Weszła do klasy; teraz miała siedzieć sama, tak ustawiła ich pani Dickens.
-     Dzień dobry – przywitali się uczniowie, a stara nauczycielka spojrzała na siedzących bez pary.
-     Wy usiądźcie razem. Pani Calbon raczy się przesiąść.
Del ucieszyła się w duchu, ale z ociąganiem przeniosła swoje rzeczy. Nie mogła pokazać, że rozpiera ją radość, bowiem czuła się w pewnym sensie związana z Prescottem. A przecież on był tylko zazdrosny; wiadomo, ona w czasie, gdy chodził z Ginną Lee, też była zazdrosna. A on po prostu tak to okazywał, czyż nie? Jednak nie było jej zbyt wesoło.
„Co jest?” - dostała kartkę od Minica, który zauważył jej zmartwioną minę. „Nic” odpisała, widząc, że chłopak opanował do perfekcji sztukę ukrywania kartek, bo matematyczka widziała chyba wszystko. Ciekawe czy tak samo dobrze ściągał?
„Jak to nic, twoja mina mówi wszystko. Mów, co się dzieje”. „Naprawdę nic, nie przejmuj się mną, może… gorszy dzień?”. „Co znaczy ten pytajnik na końcu?”. „Tak jakoś wyszło”. Chłopak spojrzał na koleżankę, wiedział, że niczego się od niej nie dowie. A może faktycznie miała gorszy dzień? Każdemu się zdarza.
 Na przerwie Delilah podeszła do Briana, unikając ciekawskiego wzroku nowego.
-     To co? Uczymy się razem?
-     Tak, gadałem już z ojcem, po szkole idę do ciebie – wygiął usta w dziwny grymas. Ni to szczęścia, ni to złośliwości.

Dwa

Tego dnia – słonecznego, wrześniowego - Delilah wstała normalnie rano i poszła do szkoły. W jej klasie pojawił się nowy uczeń. Nastolatka od razu zwróciła na niego uwagę. Był przystojny, bardzo przystojny; jego brązowe, prawie czarne oczy pasowały do twarzy idealnie. Włosy w kolorze ciemnej czekolady były obcięte na krótko, chłopak ubrany był w zieloną bluzę z kapturem i wielkim napisem „Power it’s me!”, a także w jeansowe spodnie. Jego stopy przykrywały czarne buty z białymi sznurówkami. Na pierwszej lekcji, jak każdego czwartku była historia, a ich wychowawczyni od razu przedstawiła nastolatka.
-     To jest Dominic Poll. Chciałabym, żebyście byli dla niego mili i przyjęli go serdecznie, bo od dziś będzie chodził z wami do klasy – uśmiechnęła się do brązowowłosego i ścisnęła mu ramię, podnosząc się z pustego krzesła obok chłopaka; nie miał towarzysza, z którym by mógł usiąść. – Myślę, że już na przerwie zapoznacie się z nim. Więcej opowiem wam na godzinie wychowawczej, chyba tyle poczekacie. Pamiętacie chyba, że… - reszty już młoda Calbonówna nie słuchała. Ten chłopak przyciągał jej wzrok, zresztą z wzajemnością. Była ciekawa: skąd przyjechał i dlaczego wprowadził się akurat do Shadow Town. Nie interesował jej w tym momencie wykład, tym razem myślała o Dominicu. Napisała karteczkę do siedzącej obok przyjaciółki: „Przystojniak z tego nowego, co?”. Za chwilę dostała odpowiedź: „No, nie mój typ, ale ciekawe, skąd jest”.
-     No to może panna Calbon powie mi, o czym teraz mówimy?
-     Yyy… Mówimy o… yyy… - Kirsten podsunęła podręcznik w pole zasięgu jej wzroku, a Del przeczytała tytuł działu.
-     No, moja droga, masz szczęście, że nie siedzisz sama w ławce. Skupiaj się trochę na lekcji! Potem chcą trójek na półrocze… - mruknęła nauczycielka.
Nastolatka nie mogła się skupić na lekcji. Oprócz zastanawiania się nad nowym kolegą rozpraszało ją rozbierające spojrzenie Prescotta i to, że historyczka ciągle na nią spoglądała. Pani Nerphis była naprawdę wredna, tym bardziej, że brązowowłosa często zrywała się z lekcji. Matka oczywiście pisała jej usprawiedliwienia, np. „Proszę o usprawiedliwienie nieobecności mojej córki z powodu jej złego samopoczucia”, ale nauczycielka niezbyt lubiła tę młodą, wiecznie niewyspaną dziewczynę. Po raz kolejny spojrzała na swoją uczennicę i prowadziła dalszą część lekcji.
      Na ławce blondynki i jej przyjaciółki wylądowała kartka. Kirsten puknęła brunetkę, ta wzięła karteczkę, rozwinęła i przeczytała. „Kawa i ciacho po lekcjach. Co ty na to?”. „Jak znajdę czas” – napisała i odesłała kartkę do Briana.
      Cała klasa odetchnęła z ulgą, gdy tylko usłyszała dźwięk dzwonka. Udała się pod salę językową, gdzie miały odbywać się obowiązkowe zajęcia z języka francuskiego. Delilah usiadła na ławce, po chwili przysiadł się do niej Dominic, z dziwną miną.
-     Cześć, jestem Dominic.
-     Miło mi, mam na imię Delilah.
-     Wysoki jest u was poziom francuskiego? Bo ja cienki jestem – dziewczyna ucieszyła się, może uda się go wyciągnąć na korepetycje?
-     No, nie wiem, akurat z francuskiego mam dość dobre oceny, więc chyba nie. Zresztą – sam ocenisz…
-     A w ogóle jak masz na nazwisko?
-     Calbon. Mów mi Del, ok?
-     Ok. A mi możesz mówić Minic, jeśli chcesz.
-     Dziwne, że klasa jeszcze cię nie obsiadła. W ogóle gdzie oni są? Widziałeś ich? – Po raz pierwszy od długiego czasu brunetka nie czuła się skrępowana obecnością chłopaka. Przy Prescotcie to było co innego… Nie mogła się ruszać, sztywniały jej wszystkie mięśnie.
-     Nie, nie widziałem. Pewnie zastanawiają się nad żartem, jaki mogą mi przyszykować.
Rozmowa ucichła, a Del mogła się skupić na powietrzu. Nie usłyszała nic niepokojącego. Zdziwiło ją to, że w jej myślach jest cisza, a poza tym cieszyła się, że Dominic okazał się nie tylko przystojnym, ale także miłym chłopakiem.
W tym momencie usłyszała w swej głowie błaganie o pomoc, krzyki dochodzące z ulicy Cieni. 
-            Przepraszam, źle się czuję, chyba będę wymiotować… - pobiegła do wyjścia, wcześniej jednak złapała torbę ze swoimi rzeczami.
Skierowała swoje kroki ku domowi; czuła się świetnie, choć się bała. Wpadła do domu jak burza, zrzuciła plecak, w tunelu zdjęła bluzę, spodnie i podkoszulkę, a następnie uklękła. Pozwoliła się sobie zmienić. Jej twarz się wydłużyła, obrosła w sierść, ręce zmieniły w umięśnione łapy, nogi w silne kończyny dzikiego zwierzęcia, wyrósł jej ogon i całe ciało pokryła sierść. Teraz była około stupięćdziesięciokilogramowym tygrysem. Pobiegła tunelem, wciąż słysząc prośby o pomoc. Wyskoczyła dopiero przy palącym się budynku, gdzie weszła do środka. Całe mieszkanie płonęło, a ona przeskakiwała przez kolejne ściany ognia w poszukiwaniu ludzi. Wyczuła ich strach i zapach, do jej uszu dobiegł także krzyk; dobiegła do nich. Szybko oceniła swoje możliwości działania: żadne. Ogień zbyt szybko się rozprzestrzeniał, a tu stała trójka dorosłych ludzi, nie przeskoczyłaby z nimi płomieni. Może z jednym na grzbiecie tak, ale nie z całą trójką… Siedziała w gorącu, nerwowo zamiatając ogonem. Ratować się? Nie mogła sama po prostu stamtąd wyjść, zostawiając tych biedaków na pastwę losu. Zanim straż tu dotrze, oni się spalą… To był koniec.

27.05.2012

Jeden

Delilah Calbon była taka odkąd pamiętała. Była niezwykła, chyba, że ktoś bycie dziewczyną-tygrysem uważa za normalne. O swoich zdolnościach nie wiedziała praktycznie nic – ojciec, po którym odziedziczyła zdolności i który również był tygrysem, zmarł dawno temu, wspierała ją tylko jej matka – Katie. Starała się pomagać córce w miarę swoich możliwości. Kupowała wszystkie produkty żywnościowe z wyjątkiem papryki i marchwi – po ich spożyciu jej córka nie mogła się zmieniać w tygrysa przez kilka dób, a czasem było to naprawdę potrzebne. Panna Calbon kupowała co jakiś czas brązowe soczewki, by móc wyglądać normalnie. Jej oczy zdradzały moc – były intensywnie pomarańczowe.
      W mieście nie było więcej tygrysów – Del nigdy nie widziała żadnego, więc tak po prostu musiało być. Mieszkała w Shadow Town, na ulicy Słonecznej, w dużym domu. Miała swój pokój na górze. Był on urządzony ze smakiem – ciekawie, ale i w dobrym stylu. Ściany pomalowane na pomarańczowo poprzecinane były czarnymi pasami. Panele na podłodze sprawiały wrażenie czystych, mimo że siedemnastolatka była okropną bałaganiarą i sprzątała tylko na święta – po prostu nie miała na to czasu.
      Sufit był w kolorze piaskowym; gdy Delilah nie wiedziała, co robić, kładła się na podłodze i wpatrywała w niego, wyobrażając sobie, że jeśli się ruszy zasypie ją piasek. Była to swoista regeneracja sił i oczyszczenie umysłu.
      Od trzynastego roku życia nie płakała. Nauczyła się być silna, musiała. Gdyby w niektórych sytuacjach stchórzyła, mogłaby zginąć, a razem z nią inni ludzie. Nie miała zwierzaka – nie starczałoby jej na to czasu, po prostu strasznie by go zaniedbała. W przeciwieństwie do swoich koleżanek nie miała chłopaka, podobnie jak ze zwierzęciem. Owszem, podobał jej się Brian Prescott, ale nie mogła nawet do niego podejść. Wstydziła się.
 Żałowała, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, to zdecydowanie za mało. Przyjaciół też nie miała zbyt wielu. Właściwie miała tylko jedną przyjaciółkę, od dziecka. Kirsten Smith. Jednak nawet ona nie wiedziała o darze, który posiadała Delilah… Najprawdopodobniej by jej nie uwierzyła.
             Brązowowłosa zaczynała swój dzień normalnie: szła do łazienki, odbywała poranną toaletę, udawała się do kuchni, gdzie czekała na nią mama i śniadanie. Sprawdzała co jadła, uważnie patrząc, by nie było w tym marchwi i papryki. Kiedyś  powiedziała: „To, co jem, ma wpływ na losy świata”, co wcale nie mijało się z prawdą. Po zakończeniu śniadania ociągając się zmieniała piżamę na ubrania i szła do auta. Mama wiozła ją do szkoły, gdzie nudziła się, co chwila zerkając na zegarek, przez siedem lub osiem godzin lekcyjnych. Wracała do domu, robiła sobie coś na obiad i ciesząc się nieobecnością mamy siadała przed komputerem i surfowała w Internecie. Pięć minut przed siedemnastą zasiadała do swojego biurka i starała się odrabiać zadania domowe. Po piętnastu minutach zwykle do domu wpadała Katie i oznajmiała córce donośnym głosem, że wróciła już z pracy. Wtedy Del odpowiadała, że się uczy i bardziej skupiała się na lekcjach, by znów móc się szybciej zrelaksować.
      Tak było jeśli dziewczyna nie wyczuła gdzieś niebezpieczeństwa, które czaiło się zwykle na ulicy Cieni. Ta ulica była przeklęta. Dziewczyna na drugą stronę miasta dostawała się za pomocą podziemnych tuneli, wskakiwała tam z piwnicy i zmieniała się w tygrysa; biegła ile sił w łapach i wyskakiwała dopiero w miejscu, gdzie mogła coś zdziałać. Odkąd stała się aktywna, wszystkie akcje się jej udawały. Każdy z ludzi został uratowany, zawsze słyszała ich głosy, mimo że nic nie mówili: „Ja chcę żyć!”. Na ulicy Cieni było mnóstwo katastrof, głównie budowlanych. Ta ulica była bardzo długa, a na miejscu każdego zniszczonego budynku stawał bardzo szybko drugi. Kasa Shadow Town traciła na tę ulicę ogromne pieniądze, ale co władze mogły zmienić?
W głowie Del mieściły się takie myśli. Właściwie jej ładna twarz nie wyrażała nigdy strachu, choć Delilah czasami potwornie się bała. Śmierci? Też. Chociaż stykała się z nią prawie co dzień, nie mogła powiedzieć, że się przyzwyczaiła. To tak jak w pracy w szpitalu: chociaż codziennie widzisz umierających i chorych ludzi, nigdy się nie przyzwyczaisz.
             Siedemnastolatka była ładna. Jej długie, brązowe włosy okalały twarz, szczupłą i z delikatnymi rysami. Chłopcy patrzyli na jej sylwetkę z pożądaniem, jednak ona już się do tego przyzwyczaiła. Cały czas bacznie obserwowała otoczenie, wiedziała co się działo z jej rówieśnikami, mimo aktorskiej gry, którą każdy z nich opanował do perfekcji.