Delilah
Calbon była taka odkąd pamiętała. Była niezwykła, chyba, że ktoś bycie
dziewczyną-tygrysem uważa za normalne. O swoich zdolnościach nie wiedziała
praktycznie nic – ojciec, po którym odziedziczyła zdolności i który również był
tygrysem, zmarł dawno temu, wspierała ją tylko jej matka – Katie. Starała się
pomagać córce w miarę swoich możliwości. Kupowała wszystkie produkty
żywnościowe z wyjątkiem papryki i marchwi – po ich spożyciu jej córka nie mogła
się zmieniać w tygrysa przez kilka dób, a czasem było to naprawdę potrzebne.
Panna Calbon kupowała co jakiś czas brązowe soczewki, by móc wyglądać
normalnie. Jej oczy zdradzały moc – były intensywnie pomarańczowe.
W
mieście nie było więcej tygrysów – Del nigdy nie widziała żadnego, więc tak po
prostu musiało być. Mieszkała w Shadow Town, na ulicy Słonecznej, w dużym domu.
Miała swój pokój na górze. Był on urządzony ze smakiem – ciekawie, ale i w
dobrym stylu. Ściany pomalowane na pomarańczowo poprzecinane były czarnymi
pasami. Panele na podłodze sprawiały wrażenie czystych, mimo że
siedemnastolatka była okropną bałaganiarą i sprzątała tylko na święta – po
prostu nie miała na to czasu.
Sufit
był w kolorze piaskowym; gdy Delilah nie wiedziała, co robić, kładła się na
podłodze i wpatrywała w niego, wyobrażając sobie, że jeśli się ruszy zasypie ją
piasek. Była to swoista regeneracja sił i oczyszczenie umysłu.
Od
trzynastego roku życia nie płakała. Nauczyła się być silna, musiała. Gdyby w
niektórych sytuacjach stchórzyła, mogłaby zginąć, a razem z nią inni ludzie.
Nie miała zwierzaka – nie starczałoby jej na to czasu, po prostu strasznie by
go zaniedbała. W przeciwieństwie do swoich koleżanek nie miała chłopaka,
podobnie jak ze zwierzęciem. Owszem, podobał jej się Brian Prescott, ale nie
mogła nawet do niego podejść. Wstydziła się.
Żałowała, że doba ma tylko dwadzieścia cztery
godziny, to zdecydowanie za mało. Przyjaciół też nie miała zbyt wielu.
Właściwie miała tylko jedną przyjaciółkę, od dziecka. Kirsten Smith. Jednak
nawet ona nie wiedziała o darze, który posiadała Delilah… Najprawdopodobniej by
jej nie uwierzyła.
Brązowowłosa
zaczynała swój dzień normalnie: szła do łazienki, odbywała poranną toaletę,
udawała się do kuchni, gdzie czekała na nią mama i śniadanie. Sprawdzała co
jadła, uważnie patrząc, by nie było w tym marchwi i papryki. Kiedyś powiedziała: „To, co jem, ma wpływ na losy
świata”, co wcale nie mijało się z prawdą. Po zakończeniu śniadania ociągając
się zmieniała piżamę na ubrania i szła do auta. Mama wiozła ją do szkoły, gdzie
nudziła się, co chwila zerkając na zegarek, przez siedem lub osiem godzin
lekcyjnych. Wracała do domu, robiła sobie coś na obiad i ciesząc się
nieobecnością mamy siadała przed komputerem i surfowała w Internecie. Pięć
minut przed siedemnastą zasiadała do swojego biurka i starała się odrabiać
zadania domowe. Po piętnastu minutach zwykle do domu wpadała Katie i oznajmiała
córce donośnym głosem, że wróciła już z pracy. Wtedy Del odpowiadała, że się
uczy i bardziej skupiała się na lekcjach, by znów móc się szybciej zrelaksować.
Tak
było jeśli dziewczyna nie wyczuła gdzieś niebezpieczeństwa, które czaiło się
zwykle na ulicy Cieni. Ta ulica była przeklęta. Dziewczyna na drugą stronę
miasta dostawała się za pomocą podziemnych tuneli, wskakiwała tam z piwnicy i
zmieniała się w tygrysa; biegła ile sił w łapach i wyskakiwała dopiero w
miejscu, gdzie mogła coś zdziałać. Odkąd stała się aktywna, wszystkie akcje się
jej udawały. Każdy z ludzi został uratowany, zawsze słyszała ich głosy, mimo że
nic nie mówili: „Ja chcę żyć!”. Na ulicy Cieni było mnóstwo katastrof, głównie
budowlanych. Ta ulica była bardzo długa, a na miejscu każdego zniszczonego
budynku stawał bardzo szybko drugi. Kasa Shadow Town traciła na tę ulicę
ogromne pieniądze, ale co władze mogły zmienić?
W
głowie Del mieściły się takie myśli. Właściwie jej ładna twarz nie wyrażała
nigdy strachu, choć Delilah czasami potwornie się bała. Śmierci? Też. Chociaż
stykała się z nią prawie co dzień, nie mogła powiedzieć, że się przyzwyczaiła.
To tak jak w pracy w szpitalu: chociaż codziennie widzisz umierających i
chorych ludzi, nigdy się nie przyzwyczaisz.
Siedemnastolatka
była ładna. Jej długie, brązowe włosy okalały twarz, szczupłą i z delikatnymi
rysami. Chłopcy patrzyli na jej sylwetkę z pożądaniem, jednak ona już się do
tego przyzwyczaiła. Cały czas bacznie obserwowała otoczenie, wiedziała co się
działo z jej rówieśnikami, mimo aktorskiej gry, którą każdy z nich opanował do
perfekcji.
Zapowiada się ciekawie ;)
OdpowiedzUsuń