27.05.2012

Jeden

Delilah Calbon była taka odkąd pamiętała. Była niezwykła, chyba, że ktoś bycie dziewczyną-tygrysem uważa za normalne. O swoich zdolnościach nie wiedziała praktycznie nic – ojciec, po którym odziedziczyła zdolności i który również był tygrysem, zmarł dawno temu, wspierała ją tylko jej matka – Katie. Starała się pomagać córce w miarę swoich możliwości. Kupowała wszystkie produkty żywnościowe z wyjątkiem papryki i marchwi – po ich spożyciu jej córka nie mogła się zmieniać w tygrysa przez kilka dób, a czasem było to naprawdę potrzebne. Panna Calbon kupowała co jakiś czas brązowe soczewki, by móc wyglądać normalnie. Jej oczy zdradzały moc – były intensywnie pomarańczowe.
      W mieście nie było więcej tygrysów – Del nigdy nie widziała żadnego, więc tak po prostu musiało być. Mieszkała w Shadow Town, na ulicy Słonecznej, w dużym domu. Miała swój pokój na górze. Był on urządzony ze smakiem – ciekawie, ale i w dobrym stylu. Ściany pomalowane na pomarańczowo poprzecinane były czarnymi pasami. Panele na podłodze sprawiały wrażenie czystych, mimo że siedemnastolatka była okropną bałaganiarą i sprzątała tylko na święta – po prostu nie miała na to czasu.
      Sufit był w kolorze piaskowym; gdy Delilah nie wiedziała, co robić, kładła się na podłodze i wpatrywała w niego, wyobrażając sobie, że jeśli się ruszy zasypie ją piasek. Była to swoista regeneracja sił i oczyszczenie umysłu.
      Od trzynastego roku życia nie płakała. Nauczyła się być silna, musiała. Gdyby w niektórych sytuacjach stchórzyła, mogłaby zginąć, a razem z nią inni ludzie. Nie miała zwierzaka – nie starczałoby jej na to czasu, po prostu strasznie by go zaniedbała. W przeciwieństwie do swoich koleżanek nie miała chłopaka, podobnie jak ze zwierzęciem. Owszem, podobał jej się Brian Prescott, ale nie mogła nawet do niego podejść. Wstydziła się.
 Żałowała, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, to zdecydowanie za mało. Przyjaciół też nie miała zbyt wielu. Właściwie miała tylko jedną przyjaciółkę, od dziecka. Kirsten Smith. Jednak nawet ona nie wiedziała o darze, który posiadała Delilah… Najprawdopodobniej by jej nie uwierzyła.
             Brązowowłosa zaczynała swój dzień normalnie: szła do łazienki, odbywała poranną toaletę, udawała się do kuchni, gdzie czekała na nią mama i śniadanie. Sprawdzała co jadła, uważnie patrząc, by nie było w tym marchwi i papryki. Kiedyś  powiedziała: „To, co jem, ma wpływ na losy świata”, co wcale nie mijało się z prawdą. Po zakończeniu śniadania ociągając się zmieniała piżamę na ubrania i szła do auta. Mama wiozła ją do szkoły, gdzie nudziła się, co chwila zerkając na zegarek, przez siedem lub osiem godzin lekcyjnych. Wracała do domu, robiła sobie coś na obiad i ciesząc się nieobecnością mamy siadała przed komputerem i surfowała w Internecie. Pięć minut przed siedemnastą zasiadała do swojego biurka i starała się odrabiać zadania domowe. Po piętnastu minutach zwykle do domu wpadała Katie i oznajmiała córce donośnym głosem, że wróciła już z pracy. Wtedy Del odpowiadała, że się uczy i bardziej skupiała się na lekcjach, by znów móc się szybciej zrelaksować.
      Tak było jeśli dziewczyna nie wyczuła gdzieś niebezpieczeństwa, które czaiło się zwykle na ulicy Cieni. Ta ulica była przeklęta. Dziewczyna na drugą stronę miasta dostawała się za pomocą podziemnych tuneli, wskakiwała tam z piwnicy i zmieniała się w tygrysa; biegła ile sił w łapach i wyskakiwała dopiero w miejscu, gdzie mogła coś zdziałać. Odkąd stała się aktywna, wszystkie akcje się jej udawały. Każdy z ludzi został uratowany, zawsze słyszała ich głosy, mimo że nic nie mówili: „Ja chcę żyć!”. Na ulicy Cieni było mnóstwo katastrof, głównie budowlanych. Ta ulica była bardzo długa, a na miejscu każdego zniszczonego budynku stawał bardzo szybko drugi. Kasa Shadow Town traciła na tę ulicę ogromne pieniądze, ale co władze mogły zmienić?
W głowie Del mieściły się takie myśli. Właściwie jej ładna twarz nie wyrażała nigdy strachu, choć Delilah czasami potwornie się bała. Śmierci? Też. Chociaż stykała się z nią prawie co dzień, nie mogła powiedzieć, że się przyzwyczaiła. To tak jak w pracy w szpitalu: chociaż codziennie widzisz umierających i chorych ludzi, nigdy się nie przyzwyczaisz.
             Siedemnastolatka była ładna. Jej długie, brązowe włosy okalały twarz, szczupłą i z delikatnymi rysami. Chłopcy patrzyli na jej sylwetkę z pożądaniem, jednak ona już się do tego przyzwyczaiła. Cały czas bacznie obserwowała otoczenie, wiedziała co się działo z jej rówieśnikami, mimo aktorskiej gry, którą każdy z nich opanował do perfekcji.

1 komentarz: