28.05.2012

Trzy

Tak myślała, dopóki do salonu nie wkroczył około trzystukilogramowy samiec. Del zmieniła się na chwilę w człowieka i w samej bieliźnie poprosiła ludzi, by wsiedli na grzbiety tygrysów. W tej samej chwili transformowała się z powrotem w tygrysa. Z ludźmi na plecach przeskoczyli płomienie i skierowali się ku drzwiom. Tygrys przy drzwiach zrzucił ludzi ze swojego grzbietu, a nastolatka powtórzyła to. Pobiegła za tajemniczym osobnikiem, ale nie zdołała go dogonić. Tunelem pobiegła do domu, ubrała się i wróciła do szkoły. Weszła w połowie francuskiego; nauczycielka zdenerwowała się jej spóźnieniem.
Delilah bardzo piekła lewa ręka, bolała i szczypała. Jakoś przetrwała pozostałe pięć minut francuskiego; na przerwie pozostawiła plecak w sali matematycznej i postanowiła pójść w kierunku łazienki. Zanim tam dotarła, dobiegł do niej jednak Dominic i prawie krzyknął:
-     Dobrze się już czujesz?
-     Tak, ale nie krzycz tak – roześmiała się Del, trzymając lewą rękę za plecami.
-     A gdzie jest matematyczna? Zaprowadzisz mnie tam? – zapytał nowy, z trochę zakłopotaną miną. „Uroczo wygląda” pomyślała jego koleżanka i zaśmiała się sama z siebie. – No wiem, powinienem wiedzieć… - zawstydził się.
-     Jej, to nie z ciebie, spójrz tam – wskazała palcem na koleżankę, która akurat czesała swoje krótkie włosy.
-     No i co w tym śmiesznego? – zapytał trochę zły.
-     A nic, już nic. Chodź do tej matematycznej! – poszła przodem, szybkim krokiem, znów chowając rękę przed wzrokiem młodego Polla.
Chłopak grzecznie podziękował, a Calbonówna mogła już spokojnie udać się do łazienki, aby schłodzić rękę w zimnej wodzie. Zostało jej na to pięć minut. Jednak w tych planach przeszkodził jej Brian.
-     To jak z naszym wyjściem? – zapytał z uśmiechem.
-     No nie wiem… - zastanowiła się dziewczyna. – Chyba dziś nie – odpowiedziała, zastanowiwszy się nad tym co będzie robić po południu. – Muszę odrobić lekcje… - Pojechać do szpitala… - dodała w myślach.
-     Ale chyba nie zajmie ci to tak dużo czasu, a na kawie będziemy tylko godzinę albo dwie.
-     Ale mama mnie pilnuje, bo ostatnio mam coraz gorsze stopnie… - wymigiwała się dziewczyna. Wiedziała, że nie jest dobrze z jej ręką i że nie zagoi się sama.
-     A ty co?! Już umówiłaś się z tym nowym?! – złapał jej lewą rękę i ścisnął, a Delilah zasyczała z bólu. Nie mogła nic zrobić.
-     Nie!
-     Nie kłam! – ścisnął jej rękę mocniej.
-     Nie jestem twoją własnością i mogę się umawiać z kim chcę, a tobie nic do tego! – wykrzyczała, a on jeszcze mocniej ściskał poparzone miejsce. – Puść mnie do jasnej cholery! – wyczuła, że tą techniką nic nie zdziała. – O jejku, jak chcesz to przyjdź, pouczymy się razem – zaoferowała, a on puścił jej rękę. Przyjęła to z wyraźną ulgą i rzuciła: - A teraz cześć – chyba trochę zbyt złowrogo to zabrzmiało, bo Prescott spojrzał na nią ze zdziwieniem i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jej już nie było. 
Stanęła nad umywalką w toalecie. Odkręciła lodowatą wodę i wpatrując się w swoje odbicie polewała niezbyt dobrze wyglądającą skórę. Słysząc dzwonek zakręciła wodę i naciągnęła rękaw na wciąż piekące miejsce.
             Westchnęła. Weszła do klasy; teraz miała siedzieć sama, tak ustawiła ich pani Dickens.
-     Dzień dobry – przywitali się uczniowie, a stara nauczycielka spojrzała na siedzących bez pary.
-     Wy usiądźcie razem. Pani Calbon raczy się przesiąść.
Del ucieszyła się w duchu, ale z ociąganiem przeniosła swoje rzeczy. Nie mogła pokazać, że rozpiera ją radość, bowiem czuła się w pewnym sensie związana z Prescottem. A przecież on był tylko zazdrosny; wiadomo, ona w czasie, gdy chodził z Ginną Lee, też była zazdrosna. A on po prostu tak to okazywał, czyż nie? Jednak nie było jej zbyt wesoło.
„Co jest?” - dostała kartkę od Minica, który zauważył jej zmartwioną minę. „Nic” odpisała, widząc, że chłopak opanował do perfekcji sztukę ukrywania kartek, bo matematyczka widziała chyba wszystko. Ciekawe czy tak samo dobrze ściągał?
„Jak to nic, twoja mina mówi wszystko. Mów, co się dzieje”. „Naprawdę nic, nie przejmuj się mną, może… gorszy dzień?”. „Co znaczy ten pytajnik na końcu?”. „Tak jakoś wyszło”. Chłopak spojrzał na koleżankę, wiedział, że niczego się od niej nie dowie. A może faktycznie miała gorszy dzień? Każdemu się zdarza.
 Na przerwie Delilah podeszła do Briana, unikając ciekawskiego wzroku nowego.
-     To co? Uczymy się razem?
-     Tak, gadałem już z ojcem, po szkole idę do ciebie – wygiął usta w dziwny grymas. Ni to szczęścia, ni to złośliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz