- Boże, jak ty to sobie zrobiłaś?! –
wykrzyknął lekarz, patrząc na jej rozległe poparzenie.
- No jakoś tak wyszło, bo… no… - dziewczyna
już nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Nieważne, daj, opatrzymy to…
Ostrzegam, że na skórze mogą pozostać ślady po tym oparzeniu. – Del westchnęła.
Akurat skóra to była ta część, na którą zwracała największą uwagę. W wolnych
chwilach smarowała kremami, dbała o nią… Masz ci los!
Lekarz
przez kilkanaście minut smarował jej lewą rękę różnymi żelami, przepisał jakieś
kremy, zabandażował. Katie podziękowała, zapłaciła i wyszła razem z córką.
Milczała, w pewnym stopniu obrażona. Jak
Delilah mogła być tak nieostrożna, no jak? Przecież gdyby w większym stopniu
nie uważała na siebie. to mogłaby zginąć, nie wrócić już z ulicy Cieni! Czy ona
się w ogóle zastanowiła nad tym, że jej matka by nie wytrzymała z bólu?
Panna Calbon spojrzała na swoją
rodzicielkę. Jej twarz nie wyrażała przerażenia na myśl o tym co się stało,
jednak brązowowłosa wiedziała, że Katie była na nią wściekła. Podeszła więc do
niej, chcąc załagodzić sytuację i przytuliła kobietę, która zatrzymała się i
odwróciła się twarzą w stronę dziewczyny. Del poczuła od niej dym papierosów.
Matka nigdy nie paliła… Może po prostu córka nigdy ją na tym nie przyłapała albo
jej się teraz zdawało?
W tamtej chwili to nie było ważne. Kat
skierowała się do samochodu, a młoda Calbonówna zwróciła uwagę na obcasy matki.
Pierwszy raz od długiego czasu widziała wysokie szpilki na jej nogach! Czy ona
mogła…? Nie! Tylko co miał z tym wspólnego papieros? Takie myśli chodziły po
głowie dziewczynie podczas jazdy samochodem.
A jeśli miała jakiegoś faceta…? No bo w
końcu ona też miała swoje potrzeby. Mimo tego Delilah wzdrygnęła się na samą
myśl o tym, że miałaby mieć ojczyma. Nie znała zbyt dobrze ojca, nie pamiętała
go. Jego historię opowiadała jej matka, ale mimo wszystko siedemnastolatka
czuła z nim jakąś więź. Niezwykłą, silną…
„A zresztą po co te myśli? Matka i tak się
na pewno z nikim nie spotyka!” – wykrzyczała w myśli brązowowłosa i spojrzała
na matkę. W swoich brązowych włosach i zielonej sukience, a do tego w
szpilkach… No, trzeba było przyznać, że wyglądała świetnie. „Ale to
niemożliwe!” – coraz mniej racjonalnie broniła się siedemnastolatka.
- Czemu się tak na mnie patrzysz? – zapytała
Katie.
- Nieważne już, nieważne.
Jak to
nieważne? Przecież było ważne! Tak, tak, bardzo ważne, a teraz już nic?
Delilah
poczuła się jak tchórz. Mogła matce powiedzieć o co jej chodziło, ale nie
zrobiła tego, po prostu bała się.
Zatrzymały się przy domu, było już ciemno.
Wrzesień dawał o sobie znać zimnymi wieczorami, czarnymi chmurami zbierającymi
się często nad domami, wylewającymi z siebie mnóstwo kropli; czasami na krótko
pojawiało się słońce, ogrzewając choć trochę kwiaty. Pogoda jakby opłakiwała
wszystkie nieszczęścia, mające nastąpić w przyszłości.
Del westchnęła cicho. Poszła do swojego
pokoju, zdjęła kurtkę i spojrzała na bandaże. Jak będzie wyglądać jej skóra?
Miała nadzieję, że nie jest zniszczona aż tak bardzo. A jeśli będzie…? Trudno,
liczy się to, że uratowała tamtych ludzi. Idąc tym torem przypomniał jej się
tajemniczy tygrys.
Kim on
był? Skąd się tu wziął? Skąd posiadał moce? Po kim je odziedziczył? Jeszcze
wiele pytań nasuwało się dziewczynie na myśl, ale je odpędzała. Nie dawało to
wiele, wracały jak bumerang, ze zdwojoną siłą. Po raz kolejny we wrześniu
położyła się na podłodze swojego pokoju, wpatrując się w piaskowy sufit. Nie
ruszała się, dopóki nie… zasnęła.
Katie,
siedząc w swojej sypialni na łóżku, w oliwkowym szlafroku, oglądała telewizję,
chociaż niewiele rozumiała z tego co działo się na ekranie – szczerze mówiąc
nawet nie wiedziała jak długo migają kolorowe obrazki. Myślała o swojej córce –
otrzymała dar czy przekleństwo? Jak długo można ratować życie innych ludzi, samemu
się narażając, przecież to jest bezwzględny wybór – albo oni, albo ty. To
niedorzeczne! Jak na siedemnastolatkę to zbyt wiele… Kat i tak była dumna ze
swojej córki, chociaż za każdym razem, gdy słyszała dwa słowa: „ulica Cieni”
drżała jak liść ledwo trzymający się gałęzi.
Ciche
dźwięki telefonu przerwały rozmyślania kobiety. Podniosła go z szafki i
spojrzała na wyświetlacz, a następnie odebrała i zmęczonym głosem się
przywitała.
O
godzinie trzeciej trzydzieści w pokoju obudziła się Delilah; spojrzawszy na
wyświetlacz telefonu cicho jęknęła, podniosła się i poszła po ręcznik oraz
piżamę Weszła do łazienki, rozebrała się, wchodząc pod prysznic potknęła się i
prawie upadła.
- Mam jakiegoś pecha czy co?! – warknęła.
Uważając
na bandaże wzięła gorący prysznic, tak, to było to… W dzieciństwie marzyła, by
z Shadow Town wyprowadzić się gdzieś w cieplejsze tereny. Wiecznie zmarznięta,
cicha dziewczyna z czasem wyrosła na nastolatkę, również ciągle narzekającą na
zimno.
Wyszła spod prysznica, osuszyła ciało ręcznikiem
i spojrzała w lustro. Z mokrych włosów woda spływała malutkimi strumykami,
łaskocząc dziewczynę. Delilah w sumie była zadowolona ze swojego wyglądu, ale
zawsze znajdowała coś, co jej przeszkadzało. Nigdy nie były to jednak pryszcze,
jej zdolność nie pozwalała ciału na coś takiego.
Zawsze zastanawiała się, czemu nie jest
ruda – w końcu jako tygrys miała pomarańczową sierść… Tym razem jednak takie
przemyślenia odrzuciła na bok i przebrała się w piżamę w jej ulubionym kolorze
– marchewkowym. Wróciła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko.
Od
kilku lat nie wierzyła w Boga – sprzeciwiając się woli jej mamy. Uważała, że
każdy człowiek może kierować swoim losem, jeśli tylko tego chce. Nie wierzyła
też w przeznaczenie, los, szczęśliwców i pechowców. Jej wiara ograniczała się
do wiary… w siebie. W pozostałych ludzi już nie potrafiła, po tym ile razy
widziała zło wyrządzane przez człowieka drugiej osobie, po prostu nie mogła.
Znów
nie rozumiała nic. Jaki sens ma to życie, skoro nie ma żadnego celu? Uważała
mimo wszystko, że istnieje reinkarnacja. Zastanawiała się, kim teraz jest jej
tata… Może w postaci którejś z jej koleżanek?
Kompletnie
nie chciało jej się spać. Gwiazdy świeciły jasno, tarcza księżyca ukazała się w
pełni: piękno w czystej postaci. Chmury rozsunęły się, wiatr nawet nie wiał.
Cisza na ulicy zadziwiała, tak jakby czarna noc pochłonęła wszystkie odgłosy,
wyciszając nawet głośne miasto.
Delilah
położyła się na brzuchu, wpatrując w okno. Nic nie zapowiadało deszczu na
następny dzień, tarcza księżyca była po prostu biała.
Ciekawe
ile osób też leżało w tamtym momencie tak jak ona?
Na
pewno nie była sama. Jej matka również nie spała. Podniosła kolana do brody,
cicho westchnęła. Tak, tęskniła za Rhettem, ale czy musiała już do końca być w
żałobie po zmarłym mężu? W pracy poznała miłego, nowego pracownika. Matt był
naprawdę miły, czuła się przy nim spełniona, na pewno nie odczuwała swoich
trzydziestu siedmiu lat.
Brunet
był rozwodnikiem. Katie uśmiechnęła się i przycisnęła do siebie kołdrę. Ciche
westchnienie wydobyło się z jej ust, ciche, szczęśliwe westchnienie. Tylko co
na to jej córka…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz