28.05.2012

Pięć

-     Boże, jak ty to sobie zrobiłaś?! – wykrzyknął lekarz, patrząc na jej rozległe poparzenie.
-     No jakoś tak wyszło, bo… no… - dziewczyna już nie wiedziała, co ma powiedzieć.
-            Nieważne, daj, opatrzymy to… Ostrzegam, że na skórze mogą pozostać ślady po tym oparzeniu. – Del westchnęła. Akurat skóra to była ta część, na którą zwracała największą uwagę. W wolnych chwilach smarowała kremami, dbała o nią… Masz ci los!
Lekarz przez kilkanaście minut smarował jej lewą rękę różnymi żelami, przepisał jakieś kremy, zabandażował. Katie podziękowała, zapłaciła i wyszła razem z córką.
      Milczała, w pewnym stopniu obrażona. Jak Delilah mogła być tak nieostrożna, no jak? Przecież gdyby w większym stopniu nie uważała na siebie. to mogłaby zginąć, nie wrócić już z ulicy Cieni! Czy ona się w ogóle zastanowiła nad tym, że jej matka by nie wytrzymała z bólu?
      Panna Calbon spojrzała na swoją rodzicielkę. Jej twarz nie wyrażała przerażenia na myśl o tym co się stało, jednak brązowowłosa wiedziała, że Katie była na nią wściekła. Podeszła więc do niej, chcąc załagodzić sytuację i przytuliła kobietę, która zatrzymała się i odwróciła się twarzą w stronę dziewczyny. Del poczuła od niej dym papierosów. Matka nigdy nie paliła… Może po prostu córka nigdy ją na tym nie przyłapała albo jej się teraz zdawało?
      W tamtej chwili to nie było ważne. Kat skierowała się do samochodu, a młoda Calbonówna zwróciła uwagę na obcasy matki. Pierwszy raz od długiego czasu widziała wysokie szpilki na jej nogach! Czy ona mogła…? Nie! Tylko co miał z tym wspólnego papieros? Takie myśli chodziły po głowie dziewczynie podczas jazdy samochodem.
      A jeśli miała jakiegoś faceta…? No bo w końcu ona też miała swoje potrzeby. Mimo tego Delilah wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że miałaby mieć ojczyma. Nie znała zbyt dobrze ojca, nie pamiętała go. Jego historię opowiadała jej matka, ale mimo wszystko siedemnastolatka czuła z nim jakąś więź. Niezwykłą, silną…
      „A zresztą po co te myśli? Matka i tak się na pewno z nikim nie spotyka!” – wykrzyczała w myśli brązowowłosa i spojrzała na matkę. W swoich brązowych włosach i zielonej sukience, a do tego w szpilkach… No, trzeba było przyznać, że wyglądała świetnie. „Ale to niemożliwe!” – coraz mniej racjonalnie broniła się siedemnastolatka.
-     Czemu się tak na mnie patrzysz? – zapytała Katie.
-            Nieważne już, nieważne.
Jak to nieważne? Przecież było ważne! Tak, tak, bardzo ważne, a teraz już nic?
Delilah poczuła się jak tchórz. Mogła matce powiedzieć o co jej chodziło, ale nie zrobiła tego, po prostu bała się.
      Zatrzymały się przy domu, było już ciemno. Wrzesień dawał o sobie znać zimnymi wieczorami, czarnymi chmurami zbierającymi się często nad domami, wylewającymi z siebie mnóstwo kropli; czasami na krótko pojawiało się słońce, ogrzewając choć trochę kwiaty. Pogoda jakby opłakiwała wszystkie nieszczęścia, mające nastąpić w przyszłości.
      Del westchnęła cicho. Poszła do swojego pokoju, zdjęła kurtkę i spojrzała na bandaże. Jak będzie wyglądać jej skóra? Miała nadzieję, że nie jest zniszczona aż tak bardzo. A jeśli będzie…? Trudno, liczy się to, że uratowała tamtych ludzi. Idąc tym torem przypomniał jej się tajemniczy tygrys.
Kim on był? Skąd się tu wziął? Skąd posiadał moce? Po kim je odziedziczył? Jeszcze wiele pytań nasuwało się dziewczynie na myśl, ale je odpędzała. Nie dawało to wiele, wracały jak bumerang, ze zdwojoną siłą. Po raz kolejny we wrześniu położyła się na podłodze swojego pokoju, wpatrując się w piaskowy sufit. Nie ruszała się, dopóki nie… zasnęła.
Katie, siedząc w swojej sypialni na łóżku, w oliwkowym szlafroku, oglądała telewizję, chociaż niewiele rozumiała z tego co działo się na ekranie – szczerze mówiąc nawet nie wiedziała jak długo migają kolorowe obrazki. Myślała o swojej córce – otrzymała dar czy przekleństwo? Jak długo można ratować życie innych ludzi, samemu się narażając, przecież to jest bezwzględny wybór – albo oni, albo ty. To niedorzeczne! Jak na siedemnastolatkę to zbyt wiele… Kat i tak była dumna ze swojej córki, chociaż za każdym razem, gdy słyszała dwa słowa: „ulica Cieni” drżała jak liść ledwo trzymający się gałęzi.
Ciche dźwięki telefonu przerwały rozmyślania kobiety. Podniosła go z szafki i spojrzała na wyświetlacz, a następnie odebrała i zmęczonym głosem się przywitała.
O godzinie trzeciej trzydzieści w pokoju obudziła się Delilah; spojrzawszy na wyświetlacz telefonu cicho jęknęła, podniosła się i poszła po ręcznik oraz piżamę Weszła do łazienki, rozebrała się, wchodząc pod prysznic potknęła się i prawie upadła.
-     Mam jakiegoś pecha czy co?! – warknęła.
Uważając na bandaże wzięła gorący prysznic, tak, to było to… W dzieciństwie marzyła, by z Shadow Town wyprowadzić się gdzieś w cieplejsze tereny. Wiecznie zmarznięta, cicha dziewczyna z czasem wyrosła na nastolatkę, również ciągle narzekającą na zimno.
      Wyszła spod prysznica, osuszyła ciało ręcznikiem i spojrzała w lustro. Z mokrych włosów woda spływała malutkimi strumykami, łaskocząc dziewczynę. Delilah w sumie była zadowolona ze swojego wyglądu, ale zawsze znajdowała coś, co jej przeszkadzało. Nigdy nie były to jednak pryszcze, jej zdolność nie pozwalała ciału na coś takiego.
      Zawsze zastanawiała się, czemu nie jest ruda – w końcu jako tygrys miała pomarańczową sierść… Tym razem jednak takie przemyślenia odrzuciła na bok i przebrała się w piżamę w jej ulubionym kolorze – marchewkowym. Wróciła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko.
Od kilku lat nie wierzyła w Boga – sprzeciwiając się woli jej mamy. Uważała, że każdy człowiek może kierować swoim losem, jeśli tylko tego chce. Nie wierzyła też w przeznaczenie, los, szczęśliwców i pechowców. Jej wiara ograniczała się do wiary… w siebie. W pozostałych ludzi już nie potrafiła, po tym ile razy widziała zło wyrządzane przez człowieka drugiej osobie, po prostu nie mogła.
Znów nie rozumiała nic. Jaki sens ma to życie, skoro nie ma żadnego celu? Uważała mimo wszystko, że istnieje reinkarnacja. Zastanawiała się, kim teraz jest jej tata… Może w postaci którejś z jej koleżanek?
Kompletnie nie chciało jej się spać. Gwiazdy świeciły jasno, tarcza księżyca ukazała się w pełni: piękno w czystej postaci. Chmury rozsunęły się, wiatr nawet nie wiał. Cisza na ulicy zadziwiała, tak jakby czarna noc pochłonęła wszystkie odgłosy, wyciszając nawet głośne miasto.
Delilah położyła się na brzuchu, wpatrując w okno. Nic nie zapowiadało deszczu na następny dzień, tarcza księżyca była po prostu biała.
Ciekawe ile osób też leżało w tamtym momencie tak jak ona?
Na pewno nie była sama. Jej matka również nie spała. Podniosła kolana do brody, cicho westchnęła. Tak, tęskniła za Rhettem, ale czy musiała już do końca być w żałobie po zmarłym mężu? W pracy poznała miłego, nowego pracownika. Matt był naprawdę miły, czuła się przy nim spełniona, na pewno nie odczuwała swoich trzydziestu siedmiu lat.
Brunet był rozwodnikiem. Katie uśmiechnęła się i przycisnęła do siebie kołdrę. Ciche westchnienie wydobyło się z jej ust, ciche, szczęśliwe westchnienie. Tylko co na to jej córka…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz