Tego
dnia – słonecznego, wrześniowego - Delilah wstała normalnie rano i poszła do
szkoły. W jej klasie pojawił się nowy uczeń. Nastolatka od razu zwróciła na
niego uwagę. Był przystojny, bardzo przystojny; jego brązowe, prawie czarne
oczy pasowały do twarzy idealnie. Włosy w kolorze ciemnej czekolady były
obcięte na krótko, chłopak ubrany był w zieloną bluzę z kapturem i wielkim
napisem „Power it’s me!”, a także w jeansowe spodnie. Jego stopy przykrywały
czarne buty z białymi sznurówkami. Na pierwszej lekcji, jak każdego czwartku
była historia, a ich wychowawczyni od razu przedstawiła nastolatka.
- To jest Dominic Poll. Chciałabym, żebyście
byli dla niego mili i przyjęli go serdecznie, bo od dziś będzie chodził z wami
do klasy – uśmiechnęła się do brązowowłosego i ścisnęła mu ramię, podnosząc się
z pustego krzesła obok chłopaka; nie miał towarzysza, z którym by mógł usiąść.
– Myślę, że już na przerwie zapoznacie się z nim. Więcej opowiem wam na
godzinie wychowawczej, chyba tyle poczekacie. Pamiętacie chyba, że… - reszty
już młoda Calbonówna nie słuchała. Ten chłopak przyciągał jej wzrok, zresztą z
wzajemnością. Była ciekawa: skąd przyjechał i dlaczego wprowadził się akurat do
Shadow Town. Nie interesował jej w tym momencie wykład, tym razem myślała o
Dominicu. Napisała karteczkę do siedzącej obok przyjaciółki: „Przystojniak z
tego nowego, co?”. Za chwilę dostała odpowiedź: „No, nie mój typ, ale ciekawe,
skąd jest”.
- No to może panna Calbon powie mi, o czym
teraz mówimy?
- Yyy… Mówimy o… yyy… - Kirsten podsunęła
podręcznik w pole zasięgu jej wzroku, a Del przeczytała tytuł działu.
- No, moja droga, masz szczęście, że nie
siedzisz sama w ławce. Skupiaj się trochę na lekcji! Potem chcą trójek na
półrocze… - mruknęła nauczycielka.
Nastolatka
nie mogła się skupić na lekcji. Oprócz zastanawiania się nad nowym kolegą
rozpraszało ją rozbierające spojrzenie Prescotta i to, że historyczka ciągle na
nią spoglądała. Pani Nerphis była naprawdę wredna, tym bardziej, że
brązowowłosa często zrywała się z lekcji. Matka oczywiście pisała jej
usprawiedliwienia, np. „Proszę o usprawiedliwienie nieobecności mojej córki z
powodu jej złego samopoczucia”, ale nauczycielka niezbyt lubiła tę młodą,
wiecznie niewyspaną dziewczynę. Po raz kolejny spojrzała na swoją uczennicę i
prowadziła dalszą część lekcji.
Na ławce blondynki i jej przyjaciółki
wylądowała kartka. Kirsten puknęła brunetkę, ta wzięła karteczkę, rozwinęła i
przeczytała. „Kawa i ciacho po lekcjach. Co ty na to?”. „Jak znajdę czas” –
napisała i odesłała kartkę do Briana.
Cała
klasa odetchnęła z ulgą, gdy tylko usłyszała dźwięk dzwonka. Udała się pod salę
językową, gdzie miały odbywać się obowiązkowe zajęcia z języka francuskiego.
Delilah usiadła na ławce, po chwili przysiadł się do niej Dominic, z dziwną
miną.
- Cześć, jestem Dominic.
- Miło mi, mam na imię Delilah.
- Wysoki jest u was poziom francuskiego? Bo
ja cienki jestem – dziewczyna ucieszyła się, może uda się go wyciągnąć na
korepetycje?
- No, nie wiem, akurat z francuskiego mam
dość dobre oceny, więc chyba nie. Zresztą – sam ocenisz…
- A w ogóle jak masz na nazwisko?
- Calbon. Mów mi Del, ok?
- Ok. A mi możesz mówić Minic, jeśli chcesz.
- Dziwne, że klasa jeszcze cię nie obsiadła.
W ogóle gdzie oni są? Widziałeś ich? – Po raz pierwszy od długiego czasu
brunetka nie czuła się skrępowana obecnością chłopaka. Przy Prescotcie to było
co innego… Nie mogła się ruszać, sztywniały jej wszystkie mięśnie.
- Nie, nie widziałem. Pewnie zastanawiają się
nad żartem, jaki mogą mi przyszykować.
Rozmowa
ucichła, a Del mogła się skupić na powietrzu. Nie usłyszała nic niepokojącego.
Zdziwiło ją to, że w jej myślach jest cisza, a poza tym cieszyła się, że
Dominic okazał się nie tylko przystojnym, ale także miłym chłopakiem.
W tym
momencie usłyszała w swej głowie błaganie o pomoc, krzyki dochodzące z ulicy
Cieni.
- Przepraszam, źle się czuję, chyba
będę wymiotować… - pobiegła do wyjścia, wcześniej jednak złapała torbę ze
swoimi rzeczami.
Skierowała swoje kroki ku domowi; czuła się świetnie, choć się bała.
Wpadła do domu jak burza, zrzuciła plecak, w tunelu zdjęła bluzę, spodnie i
podkoszulkę, a następnie uklękła. Pozwoliła się sobie zmienić. Jej twarz się
wydłużyła, obrosła w sierść, ręce zmieniły w umięśnione łapy, nogi w silne
kończyny dzikiego zwierzęcia, wyrósł jej ogon i całe ciało pokryła sierść.
Teraz była około stupięćdziesięciokilogramowym tygrysem. Pobiegła tunelem,
wciąż słysząc prośby o pomoc. Wyskoczyła dopiero przy palącym się budynku,
gdzie weszła do środka. Całe mieszkanie płonęło, a ona przeskakiwała przez
kolejne ściany ognia w poszukiwaniu ludzi. Wyczuła ich strach i zapach, do jej
uszu dobiegł także krzyk; dobiegła do nich. Szybko oceniła swoje możliwości
działania: żadne. Ogień zbyt szybko się rozprzestrzeniał, a tu stała trójka
dorosłych ludzi, nie przeskoczyłaby z nimi płomieni. Może z jednym na grzbiecie
tak, ale nie z całą trójką… Siedziała w gorącu, nerwowo zamiatając ogonem.
Ratować się? Nie mogła sama po prostu stamtąd wyjść, zostawiając tych biedaków
na pastwę losu. Zanim straż tu dotrze, oni się spalą… To był koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz