28.05.2012

Dwa

Tego dnia – słonecznego, wrześniowego - Delilah wstała normalnie rano i poszła do szkoły. W jej klasie pojawił się nowy uczeń. Nastolatka od razu zwróciła na niego uwagę. Był przystojny, bardzo przystojny; jego brązowe, prawie czarne oczy pasowały do twarzy idealnie. Włosy w kolorze ciemnej czekolady były obcięte na krótko, chłopak ubrany był w zieloną bluzę z kapturem i wielkim napisem „Power it’s me!”, a także w jeansowe spodnie. Jego stopy przykrywały czarne buty z białymi sznurówkami. Na pierwszej lekcji, jak każdego czwartku była historia, a ich wychowawczyni od razu przedstawiła nastolatka.
-     To jest Dominic Poll. Chciałabym, żebyście byli dla niego mili i przyjęli go serdecznie, bo od dziś będzie chodził z wami do klasy – uśmiechnęła się do brązowowłosego i ścisnęła mu ramię, podnosząc się z pustego krzesła obok chłopaka; nie miał towarzysza, z którym by mógł usiąść. – Myślę, że już na przerwie zapoznacie się z nim. Więcej opowiem wam na godzinie wychowawczej, chyba tyle poczekacie. Pamiętacie chyba, że… - reszty już młoda Calbonówna nie słuchała. Ten chłopak przyciągał jej wzrok, zresztą z wzajemnością. Była ciekawa: skąd przyjechał i dlaczego wprowadził się akurat do Shadow Town. Nie interesował jej w tym momencie wykład, tym razem myślała o Dominicu. Napisała karteczkę do siedzącej obok przyjaciółki: „Przystojniak z tego nowego, co?”. Za chwilę dostała odpowiedź: „No, nie mój typ, ale ciekawe, skąd jest”.
-     No to może panna Calbon powie mi, o czym teraz mówimy?
-     Yyy… Mówimy o… yyy… - Kirsten podsunęła podręcznik w pole zasięgu jej wzroku, a Del przeczytała tytuł działu.
-     No, moja droga, masz szczęście, że nie siedzisz sama w ławce. Skupiaj się trochę na lekcji! Potem chcą trójek na półrocze… - mruknęła nauczycielka.
Nastolatka nie mogła się skupić na lekcji. Oprócz zastanawiania się nad nowym kolegą rozpraszało ją rozbierające spojrzenie Prescotta i to, że historyczka ciągle na nią spoglądała. Pani Nerphis była naprawdę wredna, tym bardziej, że brązowowłosa często zrywała się z lekcji. Matka oczywiście pisała jej usprawiedliwienia, np. „Proszę o usprawiedliwienie nieobecności mojej córki z powodu jej złego samopoczucia”, ale nauczycielka niezbyt lubiła tę młodą, wiecznie niewyspaną dziewczynę. Po raz kolejny spojrzała na swoją uczennicę i prowadziła dalszą część lekcji.
      Na ławce blondynki i jej przyjaciółki wylądowała kartka. Kirsten puknęła brunetkę, ta wzięła karteczkę, rozwinęła i przeczytała. „Kawa i ciacho po lekcjach. Co ty na to?”. „Jak znajdę czas” – napisała i odesłała kartkę do Briana.
      Cała klasa odetchnęła z ulgą, gdy tylko usłyszała dźwięk dzwonka. Udała się pod salę językową, gdzie miały odbywać się obowiązkowe zajęcia z języka francuskiego. Delilah usiadła na ławce, po chwili przysiadł się do niej Dominic, z dziwną miną.
-     Cześć, jestem Dominic.
-     Miło mi, mam na imię Delilah.
-     Wysoki jest u was poziom francuskiego? Bo ja cienki jestem – dziewczyna ucieszyła się, może uda się go wyciągnąć na korepetycje?
-     No, nie wiem, akurat z francuskiego mam dość dobre oceny, więc chyba nie. Zresztą – sam ocenisz…
-     A w ogóle jak masz na nazwisko?
-     Calbon. Mów mi Del, ok?
-     Ok. A mi możesz mówić Minic, jeśli chcesz.
-     Dziwne, że klasa jeszcze cię nie obsiadła. W ogóle gdzie oni są? Widziałeś ich? – Po raz pierwszy od długiego czasu brunetka nie czuła się skrępowana obecnością chłopaka. Przy Prescotcie to było co innego… Nie mogła się ruszać, sztywniały jej wszystkie mięśnie.
-     Nie, nie widziałem. Pewnie zastanawiają się nad żartem, jaki mogą mi przyszykować.
Rozmowa ucichła, a Del mogła się skupić na powietrzu. Nie usłyszała nic niepokojącego. Zdziwiło ją to, że w jej myślach jest cisza, a poza tym cieszyła się, że Dominic okazał się nie tylko przystojnym, ale także miłym chłopakiem.
W tym momencie usłyszała w swej głowie błaganie o pomoc, krzyki dochodzące z ulicy Cieni. 
-            Przepraszam, źle się czuję, chyba będę wymiotować… - pobiegła do wyjścia, wcześniej jednak złapała torbę ze swoimi rzeczami.
Skierowała swoje kroki ku domowi; czuła się świetnie, choć się bała. Wpadła do domu jak burza, zrzuciła plecak, w tunelu zdjęła bluzę, spodnie i podkoszulkę, a następnie uklękła. Pozwoliła się sobie zmienić. Jej twarz się wydłużyła, obrosła w sierść, ręce zmieniły w umięśnione łapy, nogi w silne kończyny dzikiego zwierzęcia, wyrósł jej ogon i całe ciało pokryła sierść. Teraz była około stupięćdziesięciokilogramowym tygrysem. Pobiegła tunelem, wciąż słysząc prośby o pomoc. Wyskoczyła dopiero przy palącym się budynku, gdzie weszła do środka. Całe mieszkanie płonęło, a ona przeskakiwała przez kolejne ściany ognia w poszukiwaniu ludzi. Wyczuła ich strach i zapach, do jej uszu dobiegł także krzyk; dobiegła do nich. Szybko oceniła swoje możliwości działania: żadne. Ogień zbyt szybko się rozprzestrzeniał, a tu stała trójka dorosłych ludzi, nie przeskoczyłaby z nimi płomieni. Może z jednym na grzbiecie tak, ale nie z całą trójką… Siedziała w gorącu, nerwowo zamiatając ogonem. Ratować się? Nie mogła sama po prostu stamtąd wyjść, zostawiając tych biedaków na pastwę losu. Zanim straż tu dotrze, oni się spalą… To był koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz